niedziela, 26 lutego 2017

52. To tylko gra.

Nigdy nie lubiłam niedziel. Niby był to  dzień wolny od szkoły czy od pracy, dzień, gdy jeździmy do rodziny na niedzielne obiady. Ja za to, gdy tylko budziłam się w niedzielny poranek myślałam tylko o tym, że kolejny tydzień się kończy, a jutra od nowa go zaczynamy. I tak w kółko. W te dni nigdy nie miałam wspaniałego humoru, rozmyślałam nad wszystkim i nie spędzałam tego dnia z pewnością produktywnie. Nawet w wakacje nie potrafiłam się cieszyć niedzielą, bo wiedziałam, że każda niedziela zbliża mnie do otrzymania listów od uczelni z odpowiedzią czy się dostałam na  studia.

Leżałam na łóżku oglądając któryś z kolei odcinek komediowego serialu, jednak musiałam zejść w końcu na dół coś zjeść, bo unikałam tego cały poranek. Kiedy podniosłam się z łóżka, poczułam dyskomfort na dole, przez co skrzywiłam się. Słyszałam, że to normalne u niektórych dziewczyn po pierwszym razie, więc się nie martwiłam, aż tak bardzo. Justin wyszedł dopiero po upewnieniu się, że wszystko w porządku, trochę ponaśmiewał się z sposobu, w jaki się poruszałam po wczorajszym, jednak ostatecznie przyniósł mi ciepłe bułki z mlekiem (których nie tknęłam) oraz koc, którym mnie opatulił. Ruszyłam na dół, wciąż trzymając milutki w dotyku koc na plecach. Miałam nadzieję, że Justin nie dał do zrozumienia Davidowi swoimi głupimi żarcikami, że coś się wczoraj wydarzyło.

- Zrobiłeś sałatkę? Pycha - mruknęłam głośno w stronę starszego brata, który siedział w salonie, wyjmując widelec z szuflady i zaczęłam wyjadać z miski sałatkę. Ruszyłam do salonu, zauważając przy Davidzie jego dziewczynę, na co uśmiechnęłam się. Nie widziałam Abby już dosyć długo.

Specjalnie wepchałam się między Davida a Abigail, udając, że nie widzę jego niezadowolonej miny i utkwiłam wzrok w telewizorze, nie przerywając jedzenia sałatki.

- Jak było na balu? - zagaiła Abby, szturchając mnie ramieniem, a ja spojrzałam na nią, a potem wróciłam spojrzeniem na ekran urządzenia.

- Cudownie, miałam przepięknie ozdobioną szkołę, zresztą pokażę ci zdjęcia, jak tylko będę miała.

- Było lepiej niż na moim i Davida balu? I ty i Justin jesteście parą?

- Wizualnie tak, chociaż było to ciężkie to przebicia - odparłam z leniwym uśmiechem na twarzy, zerkając na zdjęcie z balu brata wiszące na ścianie tuż obok fotografii ślubnej moich rodziców. Wyglądali razem wspaniale. - Uh, jesteśmy - ucięłam krótko, nie chcąc rozmawiać przy Davidzie o takich sprawach.

Abby zrozumiała moją niemą prośbę, aby nie kontynuować owego tematu i skupiliśmy się wszyscy na komedii, a ja przyłapałam się na tym, że prawie zjadłam całą sałatkę. Pod koniec filmu poczułam wibracje telefonu w swojej kieszonce od koszuli piżamy, więc wyjęłam go, od razu sprawdzając wiadomość.

Justin: Pójdziemy się przebiec lub pograć w kosza? Czy nadal się czujesz tak jak rano?

Usiadłam w taki sposób, aby moi towarzysze nie widzieli wiadomości od chłopaka. Przez chwilę rozważałam, jak powinnam mu odpowiedzieć.

Lizzie: Dam radę, może przejdzie jak trochę się rozruszam.

Justin: Będę biegł w stronę twojego domu, więc wyjdź za jakieś 10-15 minut.

Lizzie: 🙄

Podniosłam się z kanapy, oznajmiając, że wrócę wieczorem i znowu ruszyłam do swojego pokoju, gdzie wyjęłam z szafki krótkie, sportowe spodenki oraz najzwyczajniejszą koszulkę. Związałam włosy w luźnego warkocza i wzięłam sobie butelkę wody, chociaż domyślałam się, że Justin będzie miał swoją. Wyszłam na zewnątrz, czekając na Justina, który przybiegł chwilę potem. Miał spodenki, w których zawsze ćwiczył na treningach, jednakże nie miał nic narzuconego na swoim torsie, co sprawiło, że na chwilę zastygłam w bezruchu. Minęło tyle czasu, a ja wciąż reagowałam tak samo. Idiotyzm.

Uśmiech Justina rozjaśnił mu twarz na mój widok i przetarł dłonią pot z czoła.

- Gotowa skarbie na wycisk?

- To okrutne, że chcesz męczyć mnie tak po wczorajszym - stwierdziłam, uśmiechając się do niego i złożyłam krótki pocałunek na jego wargach, zaczynając biec tuż obok niego, czując z początku te nieprzyjemne uczucie przy ruchu.

Chłopak spojrzał na mnie od boku z łobuzerskim uśmiechem.

- To, że się skończyła szkoła, nie znaczy, że możemy sobie pozwolić na utratę kondycji.

- To ty będziesz grał zawodowo w piłkę nożną, nie ja - zaśmiałam się pod nosem, uderzając szatyna w ramię, na co udał, że go to bardzo bolało. Przestałam rozmawiać z Justinem, gdy poczułam, że bardziej się męczę jak to robię, więc kontynuowałam bieg w kompletnej ciszy, słuchając naszych szybkich oddechów. Co jakiś czas zerkałam na niego z mimowolnym uśmiechem, był taki piękny, a w dodatku wspaniały, moje uczucie do niego było nieopisane, po prostu nie umiałam opisać, jaką moc ma to, co do niego tak właściwie czuję. Poprosiłam, aby zwolnił, gdy znaleźliśmy się w parku, dlatego szliśmy, robiąc sobie chwilę przerwy. Zmarszczyłam brwi, widząc dwie nastolatki na ławce w parku z jakimś psem na smyczy, które wpatrywały się urzeczone w mojego chłopaka. Wzniosłam oczy ku górze zirytowana i napiłam się łyka wody ze swojej butelki, jednak po chwili odebrał mi ją Justin. Nie byłby sobą, gdyby nie wylał jej sobie na kark i tors, głęboko oddychając. Powróciłam wzrokiem do dziewcząt, którym szczęka niemal opadła.

- Nie wiem czy robisz to specjalnie, ale jestem maksymalnie zazdrosna - mruknęłam pod nosem, wyrzucając pustą butelkę wody do pobliskiego kosza. Wytarłam dłonią pot z czoła.

- Myślisz, że nie byłem o ciebie zazdrosny, jak wychodziłaś na boisko za każdym razem w tym skąpym stroju cheerleaderki? Och, błagam. Walczyłem z sobą, aby nie dać Danowi w mordę - prychnął spoglądając na mnie rozbawiony i zmierzwił moje włosy, na co jęknęłam pod nosem.

- Dan jest w porządku.

Justin zgodził się ze mną sarkastycznym głosem, a ja nie skomentowałam tego, lecz rozpoczęłam ponownie bieg, ciągnąc chłopaka za przedramię. Biegliśmy razem w równym tempie przez kilkanaście minut w ciszy przez park, a Justin obrał drogę do pobliskiego boiska koszykówki. Zapewne był dobry w każdym sporcie, nie tylko w piłce nożnej, dlatego nie widziała mi się gra z nim, bo wiedziałam z góry, że moje szanse są równe z zerem.

- Lizz, chciałabyś gdzieś pojechać w twoje urodziny? - spytał nagle Justin, patrząc na mnie, odrobinę zawstydzony. Zmarszczyłam brwi, odwzajemniając jego spojrzenie i przestałam biec, stabilizując mój przyspieszony oddech.

- Dlaczego pytasz?

- Chciałbym dać ci jakiś prezent.

Pokręciłam głową, znowu przecierając twarz, aby pozbyć się kropelek potu.

- Już mi dałeś. Był najwspanialszy na świecie. Nigdy nie będę miała ci jak się odwdzięczyć. Nawet nie myśl o wydawaniu pieniędzy na moje urodziny, Justin. Jesteś kochany, ale nie.

- Nie musisz mi się odwdzięczać, kurwa, to że jesteś, już wynagradza wszystko. - Odgarnął włosy do tyłu, gryząc swój kolczyk w wardze, a ja westchnęłam ciężko pod nosem.

- Ty byś chciał, aby ktoś wydawał na ciebie ogromne pieniądze? Dobrze byś się czuł, przyjmując takie prezenty?

- Chciałbym, przecież nikt nie wydaje na ciebie pieniędzy z przymusu, ale z chęci. Więc dlaczego masz zamiar narzekać?

- Nie chcę nigdzie wyjeżdzać w urodziny. Chcę z wami zrobić jakąś imprezę i to wszystko. Wystarczy mi, że ze mną będziecie - odparłam w końcu, kręcąc głową.

Justin utkwił we mnie spojrzenie.

- Dobra. W takim razie pozwól zorganizować mi twoje urodziny. Zrobisz listę osób i nie wiem, jakiś motyw, jaki byś chciała, cokolwiek, a ja to załatwię. Proszę. - Przygryzł wargę, łapiąc moją dłoń, a ja spojrzałam na niego, wzdychając. Planowałam zwykłe przyjęcie w domu, dlatego nie miałam pojęcia, dlaczego Justinowi tak na tym zależy.

- Okej. Ale porozmawiamy o tym później - mruknęłam, przechodząc przez bramkę boiska, widząc kilka chłopaków siedzących na ławce na boisku. Wkrótce rozpoznałam w nich Dana, Flinta, Micheala i Jamesa z ich drużyny. Poczułam jak Justin mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej, przez co skrzywiłam się, spoglądając na niego. Wpatrywał się w Dana z kamiennym wyrazem twarzy, a jego ciało nagle się  napięło. Czas było skończyć tę bezsensowną wojnę między nimi i nieważne jak próbowałam, za każdym razem się nie udawało.

- Wracamy czy...?

- Lizzie! Bieber! Chcecie z nami zagrać? Brakuje nam osób, więc byłoby fajnie! - zawołał Dan, kiedy tylko nas dostrzegł, przez co westchnęłam i pociągnęłam Justina w ich stronę. Nieładnie byłoby na ich widok zawracać się do domu.

- No nie wiem, drużyna w której będę od razu jest skazana na klęskę - powiedziałam z rozbawionym uśmiechem, chcąc rozluźnić trochę atmosferę i stanęłam przed chłopakami, nie puszczając dłoni Justina, który przywitał się z chłopakami. Widziałam, że nie był za bardzo zadowolony z tego obrotu wydarzeń. - Możemy zagrać tylko jakieś dwadzieścia minut. Musimy załatwić jeszcze kilka spraw - dodałam, nie chcąc, aby Justinowi pogorszył się humor przez ten mecz. Dan przez cały czas spoglądał na Justina z nieodganionym wyrazem twarzy.

- Jasne. Więc Justin, James i Micheal. Ja, Lizzie i Flint. Lizzie jak i James nie grają za dobrze, więc wyrównane składy - odezwał się Dan, rozdzielając zespoły i rzucił Justinowi piłkę od kosza. Wzrok szatyna był naprawdę przerażający, jego żądza mordu na Danie niemal emanowała z jego ciała.

- Wiesz, wolałbym nie grać przeciwko swojej dziewczynie, bo mógłbym jej przypadkowo zrobić krzywdę - parsknął śmiechem, jednak z jego głosu można było wyczuć chłód. Przerzucił piłkę z ręki do ręki, po czym zaczął nią zgrabnie kozłować.

Dla mnie było obojętne, w jakiej drużynie się znajdę, dlatego stałam w miejscu, czekając na podjęcie decyzji. Wsunęłam dłonie do kieszeni spodenek.

- Więc uważaj na kogo wpadasz. Lizzie? - Spojrzał na mnie Dan, a ja westchnęłam, spoglądając na Justina, który nie odrywał ode mnie wzroku.

- Nie przedłużajmy. Justin, to tylko gra - podkreśliłam ostatnie słowa, bo zawsze brał sport zbyt poważnie, a wszystkie mecze traktował jak jakieś cholerne wyzwania. Pokręcił głową na moje słowa i tylko poszedł na środek boiska razem z Danem, aby wybić piłkę. Stanęłam w odpowiedniej pozycji; nigdy nie byłam wybitnie dobra w sporcie, ale raczej nie należałam do dziewczyn, które nie rozumieją zasad w sporcie czy nie umieją trafić do kosza. Wychowując się w dzieciństwie z bratem i jego przyjaciółmi byłam przyzwyczajona do sportu.

Justin oczywiście wybił piłkę, a Micheal od razu ją przejął. Prędko zdobyli punkty, ta dwójka grała razem naprawdę świetnie w koszykówkę. Mimo to Flint i Dan nie dawali im wygrać. Była równowaga w zdobytych koszach. Widać było, że James nie odnajdował się dobrze w koszykówce, co wykorzystałam, odbierając mu piłkę i sama kozłując, ruszyłam do kosza, wyskakując, aby trafić do kosza, jednak zaraz zostałam sfaulowana przez Jamesa, który chciał mi odebrać piłkę, a zrobił to po prostu niefortunnie. Spojrzałam na przetartą skórę na kolanie i podniosłam się.

- Uważaj, kurwa - warknął Justin do kolegi, a ja z trudem powstrzymałam się od wywrócenia oczami. James zrobił przepraszającą minę w moim kierunku i odszedł na swoją pozycję. Powróciłam wzrokiem na Jusa.

- Nic mi nie jest. Zaraz ci pokażę, jak skopię ci tyłek. - Podeszłam do niego z uśmiechem i ucałowałam go, chcąc aby się uspokoił. Uśmiechnął się krótko i obserwował mnie, kiedy stanęłam przed koszem, wykonując rzut osobisty, celując do kosza, a piłka czysto wleciała do kosza. Zaklaskałam sama dla siebie, śmiejąc się i powróciliśmy do gry. Tym razem włożyłam więcej siły do gry, nawet udało mi się kilka razy wykiwać Justina i zdobyć kosze. Mimo wszystko gra nie była dzisiaj czysta; ciągle ktoś robił kroki albo występowały faule,  najczęściej był to Justin z Danem. Byłam nimi naprawdę zmęczona i to odejmowało mi chęci do grania w koszykówkę.

Kiedy nasza drużyna wyszła na prowadzenie, przybiłam piątki z chłopakami, wystawiając język Justinowi, jednak on nawet nie zmusił się na uśmiech. Jeszcze niedawno było tak cudownie, a teraz jest zły albo na mnie, albo na Dana. Albo na naszą dwójkę. Napiłam się wody z butelki Justina i chwilę odpoczęłam, bo się naprawdę zmęczyłam. Obserwowałam Justina w grze, jego skupienie i szybkość z jaką poruszał się na boisku. Jego rzuty do kosza za prawie każdym razem były celnie, a ja zastanawiałam się jak to robi. Ja trafiałam po prostu dzięki szczęściu, a nie jakiejś magicznej technice czy talencie. Nawet nie zauważyłam, że uśmiechałam się, po prostu patrząc na niego. Chłopcy przywołali mnie po kilku minutach, więc znowu weszłam na boisko, jednak nie na długo - Justin został znowu sfaulowany przez Dana. Podniósł się z boiska ze wściekłą miną, a jego zaciśnięte pięści mówiły o tym, jak bardzo próbował nie puścić wodzy swoim emocjom.

- Mam, kurwa, dość. Odpadam - wycedził przez zęby, a jego pot na jego skórze lśnił w słońcu. Splunął pod nogi Danowi, a ja stałam z piłką w ręku oniemiała, nie wiedząc co powinnam zrobić. - Idziesz ze mną? Czy zostajesz? - parsknął śmiechem, spoglądając na mnie, a ja przełknęłam ślinę, czując na sobie wzrok wszystkich chłopaków. Wypuściłam powietrze z ust, unikając spojrzenia innych i odezwałam się po chwili.

- Idę z tobą. Głupio pytasz - mruknęłam pod nosem, rzucając piłkę Michealowi i pomachałam reszcie z bladym uśmiechem, podążając za wściekłym Justinem, którego krok był jak moje dwa.

~*~

Nie mogłam zasnąć. Spojrzałam na budzik, stojący na szafce nocnej, który ukazywał godzinę 02:07. Przekręciłam się na bok, powracając wzrokiem na laptopa, na którym leciał jeden z moich ulubionych filmów, bo chciałam zająć się czymś innym niż myśleniem o Justinie. Byłam zła za jego zachowanie. Rozumiałam jego nięchęć do Dana, nie oceniałam tego, jednak nie musiał tak reagować. Sam zaczął go faulować, a potem zdenerwował się, gdy Dan odpłacił się mu tym samym. Przez całą drogę do domu nie odzywaliśmy się do siebie.

Znowu skupiłam się na filmie.

- ...Chętnie, jestem pisarzem, więc pi-

Dźwięk z laptopa został przerwany przez dzwonek mojego telefonu. Przyznam, że o mało co nie dostałam ataku serca. Wyciągnęłam urządzenie spod poduszki i widząc, że dzwoni Justin, zacisnęłam usta, wahając się czy odebrać. Po co miałby dzwonić do mnie o takiej porze?

Odebrałam połączenie, jednak się nie odezwałam. Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu przemówił.

- Skarbie, m-mogę...mogę do ciebie przyjść?

- Jesteś pijany - powiedziałam od razu, słysząc jego głos i bełkotanie. W tle słyszałam głośną muzykę i wcale mi się to nie podobało. Wiedziałam do czego jest zdolny, gdy wypiję sporą ilość alkoholu.

- Nie, nie piłem ani trochę - wymamrotał stłumionym głosem. Przysięgam, że jego kanadyjski akcent był słyszalny za każdym razem, gdy był nietrzeźwy.

- Niezabawne. Gdzie jesteś? - westchnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej i zatrzymałam film, przymykając oczy.

- W Exchange. Właśnie wys-zedłem.

- Okej. Wejdź w kontakty.

- Po co?

- Po prostu wejdź - odparłam zmęczonym głosem i przetarłam twarz dłonią. - Już?

- Tak, proszę pani.

- Wpisz ten numer, co ci podyktuję. 1 212-247-8000 - powoli mi dyktowałam liczby, następnie robiąc to ponownie, aby upewnić się, że ma dobry numer. - Zadzwoń, to telefon na najbliższą taksówkę.

- Jesteś aniołem. Kocham cię. - Usłyszałam bełkotanie po drugiej stronie telefonu, na co tylko się uśmiechnęłam rozbawiona. Byłam po niego na części zła, ale za bardzo się martwiłam, aby móc mu to dosadnie okazać. Opadłam na łóżko ponownie.

-  Zadzwoń jak wytrzeźwiejesz.

______________________________________

#project98ff

51. Jesteś moim życiem.

Mruknęłam niezadowolona w poduszkę, kiedy do moich uszu dobiegł dzwonek telefonu i poczułam pod poduszką wibracje. Przekręciłam się na drugą stronę, zapominając całkowicie, że ktoś obok mnie śpi, przez co uderzyłam się w nos i jęknęłam cicho, otwierając automatycznie oczy. Ukazał mi się śpiący Justin do połowy odkryty, który chcąc nie chcąc, wyglądał jak anioł podczas tego stanu. Przetarłam twarz dłonią i wyciągnęłam komórkę spod poduszki, widząc swoją mamę na wyświetlaczu. Odebrałam połączenie, opadając na swoje poprzednie miejsce.

- Mamo? Jest dziewiąta rano - wymamrotałam, czując obejmującą mnie rękę Justina.

- Kto dzwo...? - Usłyszałam zachrypnięty głos rozbudzającrgo chłopaka i natychmiastowo zakryłam mu dłonią usta. Jeszcze tego by brakowało, aby mama powiedziała ojcu, że spałam z Justinem w jednym łóżku. Mój tata jest naprawdę staroświecki.

- Kochanie, godzina dziewiąta jest godziną, o której powinnaś już dawno być na nogach. Ale nieważne, wróciłam już z tatą do domu, ale będziemy niedługo jechać do Oakland. Mieliśmy jechać tydzień temu, ale nie dostałam urlopu. Chciałabyś jechać z nami? Porozmawiasz z Asian i może będzie Luke w domu?

- Nie wiem sama, niedługo mam urodziny i nie chcę spędzać ich tam... - zaczęłam, wahając się mimo wszystko. Przeczesałam nerwowo swoje włosy. - To znaczy chciałabym spędzić urodziny z wami, ale może najpierw urządzę dla swoich znajomych, a potem przyjadę do Oakland?

Spojrzałam na Justina, który słuchał naszej rozmowy i bawił się kosmykiem moich włosów.

- Dobrze, ale jakbyś zmieniła zdanie to daj znać. Dużo potrzebujesz na te urodziny?

- Nie wiem czy jeszcze urządzę u Davida czy może w jakimś klubie. Ale raczej zaoszczędzimy i zrobimy w domu. Pogadaj z Davidem, on na tu najwięcej do gadania, nie ja - mruknęłam pod nosem, wiedząc, że wszystko nie może być wedle moich życzeń, bo w końcu David też ma dużo do powiedzenia w tej kwestii.

- Racja. I wstawaj, bo szkoda dnia, kochanie! Bądź miła dla mamy Justina! Podziękuj za gościnę!

- Już wstaję i podziękuję. Pa, mamo - zaśmiałam się cicho do telefonu, kręcąc głową i rozłączyłam się, spoglądając na Justina, który od razu przyciągnął mnie do swojego torsu.

Miałam niemałe wyrzuty sumienia za to, że nie przystałam na propozycję mamy. Wiedziałam, że będzie jej przykro, że nie będzie mogła ze mną być w dniu moich urodzin. Teoretycznie będzie mogła być, jednak nie będzie świętowała ich ze mną jak każdego roku. Westchnęłam cicho i sięgnęłam ręką do ramienia Justina, na którym miał wiele tatuaży. Zaczęłam wodzić palcem po ich konturze.

- Kto to Luke?

- Mój dawny kolega z klasy. Dawno go nie widziałam.

- Słysząc twoją mamę, wiem po kim jesteś taka kulturalna i uprzejma. W większości czasu - dodał, co wywołało u mnie śmiech i podniosłam się z chłopaka, unosząc brwi do góry. Justin przyglądał mi się uważnie i z każdą chwilą zsuwał wzrok coraz niżej i roześmiał się.

- Masz na sobie stanik? Kobieto, jesteś moją dziewczyną, a nie kuzynką, która w kryzysowej sytuacji musiała zostać na noc u rodziny!

- Zostaw! - zaśmiałam się, odskakując od niego, gdy tylko chciał mnie złapac do biodra do siebie i zeszłam z łożka, zakładając ręce na piersiach. - Chodź coś zjeść. Muszę niedługo wracać. - Zmieniłam zręcznie temat, poprawiając spodenki Justina na swoim ciele i ruszyłam do wyjścia, zachęcając chłopaka, aby zrobił to samo. Leniwie zwlókł się z łóżka i ze zmierzwionymi włosami zrobił to samo co ja.

Wyglądało na to, że Pattie w domu już nie było, a pies Justina od razu rzucił się na jego kolana z chwilą, gdy tylko go zobaczył. Uśmiechnęłam się mimowolnie i weszłam do kuchni, wyjmując składniki na tosty. Nie umiałam robić nic specjalnego.

- Gdzie Pattie?

Justin wyjął z szafki karmę dla Elsie i nasypał jej do miski, po czym oparł się o blat kuchenny obok mnie. Przyłapałam siebie na tym, że za długo się mu przyglądałam, jednak jego uroda naprawdę była powalająca.

- Pewnie poszła do Molly, jej koleżanki. Do pracy ma na nockę. Znowu. - Wzruszył ramionami i zabrał się za krojenie ogórków i papryki do tostów.

Pokiwałam głową, gryząc skórki swoich ust i nałożyłam składniki na tosty.

- Twoja mama jest pracoholiczką - stwierdziłam. - Za każdym razem, gdy z tobą rozmawiam, lub tu przychodzę jej nie ma.

- Sam nie wiem, jest bardzo dobrą lekarką, więc je praca potrzebuje poświęceń. Czasami musi nagle iść do pracy i nie ma wyjścia, musi tam iść. Nasi sąsiedzi też często proszą ją, aby zajrzała do nich. Wątpię czy jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Westchnęłam, kiwając głową i pokrzepiająco się uśmiechnęłam do chłopaka, słysząc jak w jego głosie pobrzmiewa smutek. Wsadziłam przygotowane tosty do urządzenia i podeszłam do chłopaka, obejmując dłońmi jego kark. Potarłam go kciukiem, po czym pocałowałam chłopaka powoli i leniwie, tak jak najbardziej lubiłam. Justin zadowolony automatycznie odwzajemnił mój gest i chwycił moje biodra, z lekkością podnosząc mnie na blat kuchenny, aby miał lepszy dostęp do moich warg.

- Może pooglądamy wieczorem jakieś bajki lub filmy? - mruknął szatyn w moje usta, przenosząc niedługo potem pocałunki na moją szyję. Przymknęłam oczy, powstrzymując śmiech.

- Możemy, ale u mnie, bez urazy, ale mój salon jest bardziej przytulny, niż twój - odpowiedziałam, spoglądając na Justina, którego usta były już opuchnięte od całowania. Mocno przyciągnęłam go do siebie i schowałam twarz w jego szyi, a szczupłymi ramionami objęłam go w pasie. Poczułam ogarniające mnie szczęście, w takim stopniu, że łzy mało co nie szczypały mnie w oczy, dlatego je zamknęłam. Dłonią gładziłam skórę chłopaka na szyi. Odetchnęłam cicho, jednak w tym samym momencie zapachniało spalenizną. Spojrzałam w kierunku tostera.

- Cholera.

~*~

- To wcale nie była moja wina! Aż tak okropną kucharką to nie jestem - zaprzeczyłam rozbawiona, kiedy Justin zdawał raport Davidowi na temat spaleniu "przeze mnie" tostów, chociaż tak naprawdę to była nasza wspólna wina.

Odeszłam od chłopaków, idąc do swojego pokoju na poddaszu, bo musiałam się w końcu przebrać w normalne, wygodne ubrania, bo w tej sukience naprawdę nie było za wygodnie. Wyciągnęłam z szafy zwykłe bawełniane spodenki, podkoszulek, luźny sweter i bieliznę. Gorąca woda pod prysznicem była tak bardzo uzależniająca, że wyszłam z łazienki dopiero gdy zaczęła lecieć letnia woda. Dobrze, że David jechał do Abby, bo prawdopodobnie zamordowałby mnie. Przez kilka minut walczyłam z rozczesaniem swoich mokrych włosów, a w pokoju podłączyłam telefon do ładowarki, bo zostało mi mało baterii. Spojrzałam na siebie w lusterku, smarując na usta balsam ochronny, po czym zeszłam na dół. Tym razem poczułam zapach nie spalonych tostów, ale maślanego popcornu. Justin niósł do salonu miski z chipsami, cukierkami i popcornem. Pomogłam mu i zaniosłam coś do picia.

- Mhm, jaka szkoda David, że zaraz wychodzisz. - Uśmiechnęłam się złośliwie do starszego brata, poruszając brwiami w zabawny sposób, a on tylko wykrzywił twarz.

- Bez żadnych wygłupów. Dzwoń do mnie, jakby coś się stało - zażądał David, łapiąc kluczyki samochodowe w dłoń i wyszedł z domu. Parsknęłam cichym śmiechem i wyciągnęłam z szafy na korytarzu koce i kilka poduszek, rzucając je na podłogę przy kominku.

Justin spojrzał na mnie przez ramię, przeszukując filmy, które znajdowały się wiklinowym koszyku i zassał dolną wargę. Oparłam się plecami o łóżko i owinęłam się kocem, obserwując ruchy chłopaka.

- Masz same gówniane filmy i bajki - stwierdził. - Król lew? Mulan? Pretty Woman? High School Musical? Chyba sobie żartujesz - wykrztusił, spoglądając na mnie, a ja otworzylam usta, kładąc dłoń na klatce piersiowej, jakby mnie uraził.

- Wypraszam sobie, ale Mulan i Król lew są świetnymi bajkami. Zresztą jak każda Disney'a. Proszę, włącz Króla lwa, a potem włączysz coś dla siebie przez internet, okej? Możesz zasłonić okna? - poprosiłam, biorąc łyka soku pomarańczowego, który wcześniej tu przyniosłam.

- Okej, Szybcy i wściekli w takim razie - zażądził, a ja powstrzymałam jęk niezadowolenia i zrobiłam skwaszoną minę, biorąc sobie miskę popcornu na kolana. Justin zrobił to o co go poprosiłam i włączył bajkę, kładąc się na miejscu obok mnie. Jedną rękę wsunął za moje plecy.

Uwielbiałam oglądać filmy w wolne dni, kiedy za oknem było ciemno, a ja siedziałam opatulona ciepłym kocem. Kątem oka spojrzałam na Justina i uśmiechnęłam się z czułością, ponownie odwracając wzrok na telewizję. Gdy bajka się rozpoczęła, ciągle ją komentowałam i rozpływałam się pod jej wpływem. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej i oparłam o nie brodę. Walczyłam sama ze sobą, aby nie wypuścić wylewu łez, gdy tylko tata Simby zmarł. To śmieszne, że za każdym razem przeżywałam wszystko tak samo. Powinnam wyciągnąć z tego jakieś wnioski. O dziwo Justin również oglądał skupiony bajkę i po jego minie, mogłam spokojnie stwierdzić, że lubił Króla lwa, ale chyba chciał przede mną stworzyć pozory męskości. Znam go już za dobrze.

- Tylko nie to - wymamrotałam sama do siebie, widząc jak bajka się kończy, a Justin podnosi się z miejsca, aby przełączyć na jego film.

- Timon i Pumba są najlepsi, prawda?

- Yeah - zgodził się chłopak z leniwym uśmiechem na twarzy i oblizał wargi. - Nie musimy oglądać tego, jeśli nie chcesz.

- Włącz i nie gadaj - zachichotałam pod nosem, biorąc sobie garść popcornu. Gdy film się zaczął, a Justin dalej zasłaniał mi ekran, rzuciłam w niego poduszką. Poskutkowało.

Wbiłam wzrok w telewizor, zmieniając pozycję na leżącą, mając nadzieję, że może tym razem film mnie zaciekawi. Nic bardziej mylnego. Co jakiś czas przymykałam oczy z nudów, liczyłam ile popcornu mam na dłoni lub przytulałam się do ręki chłopaka jak małe dziecko.

- Kocham cię, ale w tej chwili mam ochotę cię wyrzucić przez okno. - Spojrzał na mnie z dezaprobatą, jednak i rozbawieniem w oczach, odgarniając moje jasne włosy z twarzy. - Ja oglądałem twoją bajkę, a ty się kręcisz i nie uważasz, oglądając moją.

- Gdyby twój film był ciekawy tak jak moja bajka, to bym oglądała. Bo gdyby Król lew ci się nie podobał, to też byś nie oglądał - odparłam na swoją obronę, a pisk uciekł z mojego gardła, gdy Justin zaczął mnie za karę łaskotać, czego cholernie nienawidziłam. Próbowałam odciągnąć jego dłonie od swojego ciała, jednak na próżno, bo był o wiele silniejszy ode mnie. Śmiałam się wniebogłosy, czując brzuch zaczyna mnie boleć, lecz w końcu Justin przestał mnie drażnić i uciszył mój śmiech swoimi miękkimi wargami. Zaskoczona przez chwilę nie oddawałam pocałunku, ale kilka sekund później złapałam jego kark, przyciągając go bliżej do siebie. Jego dłoń wsunęła się pod mój sweter i podkoszulkę, dotykając moich nagich pleców. Mruknęłam cicho w jego wargi, odwzajemniając jego gesty z takim samym uczuciem jak on, nie mogąc się dostatecznie nasycić. Nigdy nie miałabym dość dotyku Justina.

Justin odsunął się i sprytnym, szybkim ruchem zdjął ze mnie sweter razem z podkoszulką, pozostawiając mnie w samym biustonoszu, po czym znowu wbił się w moje usta.

- Wiesz, że jesteś ciężki? - wysapałam, być może psując romantyczny klimat  jednak żadne z nas się tym nie przejęło. Justin zaśmiał się w moje wargi, po czym przekręcił nas tak, że to ja byłam tym razem na górze. Z głupkowatym uśmiechem na twarzy przyciągnął mnie do siebie i ponowił pocałunki. Kompletnie zatracona pocałunkami zaczęłam gładzić jego umięśnione ciało, czując wbijającą się erekcję chłopaka w moje udo, gdy tylko przestał mnie całować i mocno przytulił mnie do siebie. Podnosi się do pozycji siedzącej i odgarnia moje włosy za plecy, następnie opierając nasze czoła o siebie. Czułam jego szybki i ciężki oddech na swoich wargach, podczas gdy patrzyliśmy w swoje oczy o odmiennych kolorach tęczówek.

- Lizzie.... - zaczął kompletnie zachrypniętym głosem z emocji, jakimi nim targały.

- Tak - przerwałam mu od razu, doskonale wiedząc o co chce zapytać. Czułam jak moje serce wali z każdą sekundą. Justin wpatrywał się we mnie, jakby oczekiwał, aż zmienię zdanię czy dam mu oznakę jakiegoś strachu, jednak to nie nadeszło. Zamiast tego przycisnęłam usta do jego, a chłopak podniósł mnie, po omacku próbując wyłączyć telewizję.

- Nie dasz rady wejść ze mną po schodach - mruknęłam do niego, jednak on tylko pokręcił głową uparcie, stabilnie wchodząc po schodach. Pomogłam otworzyć mu drzwi i gdy tylko zatrzasnęły się za nami za pomocą Justina nogi, opadliśmy na łóżko. Ciężko oddychając, zdjęłam z niego koszulkę i dresy, w które był ubrany.

- Mogę? - spytał, sięgając dłońmi pod moje plecy na zapięcie stanika, a ja tylko pokiwałam głową, walcząc sama ze sobą, aby mu nie wykrzyczeć, aby nie zadawał mi takich pytań, bo sprawiały, że czułam się zażenowana.

Z tą chwilą poczułam, jak Justin zaczyna tworzyć ścieżkę pocałunków na mojej szyi, a ja zacisnęłam oczy z przyjemności, jaka rozchodziła się po moim ciele. Po chwili dotarł do moich piersi i zaczął je pieścić swoimi wargami. Z trudem kontrolowałam swoje ruchy, gdy z każdą chwilą schodził coraz niżej, aż zaczepił palcami o moją bieliznę i się jej ze mnie pozbył. Znowu powrócił do moich ust, jednocześnie powoli wsuwając we mnie palce. Nie mogąc powstrzymać się od jęku, mocno otoczyłam ramionami szatyna. Bez przerwy poruszał we mnie palcami, przesuwając usta na moją szyję. Mocno zasysał skórę, po chwili przejeżdzając po niej językiem, aby uśmierzyć powstały ból. Przesunęłam dłonią w dół po jego napiętym bicepsie i po chwili zaczęłam zsuwać mu bokserki z bioder. Słyszałam jego szybki oddech. Objęłam swoją drobną dłonią jego erekcję i przesuwałam nią w górę i dół. Justin jednak nie pozwolił mi kontynuować swoich ruchów i zabrał moją rekę, wycofując również i swoją. Mruknęłam niezadowolona.

- Kocham cię. Wiesz to, Lizzie? Powiedz mi - wydyszał, patrząc na mnie z ogromnym nakładem uczucia w oczach i oparł nasze czoła o sobie po raz kolejny.

Przełknęłam ślinę i ucałowałam delikatnie napuchnięte wargi chłopaka.

- Kocham cię, Justin. I przestań zadawać mi pytania - zaśmiałam się na koniec, rozluźniając atmosferę. Odnosiłam wrażenie, że Justin denerwował się bardziej niż ja tą całą sprawą. Wyciągnął ze swojego portfela paczuszkę prezerwatywy i znowu powrócił na łóżko.

- Kocham cię. - Pokręcił głową z rozbawieniem i czułością, po czym zagryzł mocno dolną wargę, rozrywając opakowanie prezerwatywy.

Wzięłam głęboki wdech do ust, obserwując swojego chłopaka. Chłopaka? Kto wymyślił takie bzdurne określenie? To osoba, którą cholernie kocham. A nie jakiś tam mój chłopak.

Boże, to naprawdę się dzieje. Zaraz przestanę być dziewicą. Nie uważałam jednak dziewictwo za coś niezwykle ważnego i coś, co trzeba zachować jak najdłużej. Pierwszy raz trzeba zrobić przede wszystkim z osobą, którą kochasz i gdy czujesz się gotowa. A ja chyba nie mogę czuć się bardziej gotowa, patrząc na chłopaka, który jest tak bliski mojemu sercu. Niczego bym nie zmieniła teraz. Jednak bałam się jednej rzeczy. Bólu.

- Spokojnie, kochanie. Jeśli-

- Nie. Wszystko jest w porządku. Tylko powoli. Proszę - szepnęłam drżącym głosem.

- Powiedz jeśli będzie bolało, to przestanę. Lizzie, słyszysz? - wymamrotał, łapiąc moją twarz w jedną dłoń, a ja pokiwałam głową, mocno się przytulając do chłopaka, jednocześnie zaciskając powieki. Zduszony krzyk uciekł z moich ust, kiedy czułam jak Justin powoli wsuwa się we mnie. Wbiłam paznokcie w jego biceps i kiwam głową na znak  aby kontynuował. Justin jęknął z przyjemności. Poczułam koszmarne pieczenie w moim środku, które sprawiało, że natychmiast miałam ochotę przerwać nasze zbliżenie. Nie mogłam powstrzymać łez napływających do moich oczu. Dziewczyny mówiły, że ich pierwszy raz nie był taki zły? Dlaczego ja muszę odstawiać od tej reguły?

- Lizz, skarbie? - Justin odgarnął gorączkowo włosy z mojej twarzy.

- Jest okej.

- Mam.... Mogę się poruszyć?

Pokiwałam głową, ciągle nie otwierając oczu, aby nie pokazać oznak ogromnego bólu, jakiego właśnie doświadczałam. Justin poruszył we mnie biodrami, cicho pojękując, a ja zacisnęłam palce na jego ramionach. Cichy szloch wyrwał się z moich ust, gdyż pieczenie i ból nie ustawał, a raczej wzrastał na sile. Otworzyłam swoje oczy, a Justin w tym samym momencie zaczął obdarowywać moją twarz pocałunkami, prawdopodobnie, aby odwrócić moją uwagę od tego co niosło ze sobą jego poruszanie się we mnie.

- Kocham cię. Kocham cię. Kurewsko cię kocham. Od samego początku. Lizzie - szepnął Justin drżącym głosem, patrząc na mnie z bólem w spojrzeniu, całując kąciki moich oczu, gdzie zbierały się łzy, policzki, nos, czoło, brodę i usta. - Nie płacz, proszę.

Chciałam się odezwać, jednak nie byłam w stanie. Obawiałam się, że zamiast słów wyrwie mi się z ust kolejny szloch. Podniosłam się delikatnie, aby pocałować go w usta, ponownie chowając twarz w jego szyi.

Z każdą chwilą uczucie dyskomfortu znikało, ból również, ale nie pieczenie. Starałam się panować nad sobą, bo chciałam, aby Justinowi było przyjemnie. Zresztą gdybym mogła jeszcze raz, znowu bym to zrobiła. Posiadanie Justina tak blisko siebie było najpiękniejszą rzeczą, jaką mogłam mieć. Ucałowałam jego szyję, głęboko w nią oddychając. Doceniałam, że kontrolował siebie  i utrzymywał wolne tempo, aby sprawić mi jak najmniej bólu. Odetchnęłam cicho, gdy Justin zaczął składać pocałunki na mojej klatce piersiowej, a on delikatnie zaczął przyspieszać swoje tempo.

Nieważne ile bólu mi to sprawiało, ogólnie rzecz biorąc było to najcudowniejsze doświadczenie. Złączenie się dwóch osób w jedność było dla mnie czymś niewiarygodnym, a tak właśnie się czułam teraz. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę z miłości do Justina, teraz byłam tego pewniejsza niż kiedykolwiek. Był moją bratnią duszą. Kimś kto mnie rozumiał, z kim mogłam rozmawiać o wszystkim i kłócić się o błahostki. Justin był wspaniałym człowiekiem. Jak ktoś mógł tego nie widzieć? Nawet jeśli nasz związek się rozpadnie, nie uda nam się, a Justin wyjedzie na koniec Ameryki, będę wiedziała, że przeżyłam swój pierwszy raz z osobą, która była moim życiem w tamtym momencie.

Jesteś moim życiem, Justin.

Uśmiechęłam się leniwie do niego, przeczesując palcami jego jedwabiste włosy i wzięłam wdech do ust.

- Zaraz dojdę - ostrzegł mnie z cichym jękiem, a ja pokiwałam głową, skupiając się wyłącznie na jego pocałunkach, przesuwając paznokciami w dół jego pleców, gdy mocniej się we mnie wbił. Nie przestawał patrzeć mi w oczy ze wzrokiem pełnym miłości kiedy szczytował; obserwowałam jak z jego ust wydostaje się przeciągły jęk, a jego ciało tężeje, po czym opada na mnie, chowając twarz w mojej szyi. Czułam szybkie uderzenia jego serca i ciężkie oddechy, jakie brał do ust. Chwilę leżeliśmy w akompaniamencie wyłącznie naszych oddechów i bicia serc, aż Justin podniósł się ze mnie i odsunął, aby wyrzucić prezerwatywę do kosza. Ogarnęła mnie nagle dziwna pustka, co sprawiło, że zacisnęłam uda. Spostrzegłam krew na prześcieradle, jednak byłam zbyt wycieńczona, aby się ruszyć z miejsca.

- Wszystko dobrze? Jak było? - spytał znartwionym głosem, kładąc się obok i przyciągnął mnie na swój tors. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, uśmiechając się słabo na bicie jego serca.

- Jakoś to zniosłam - powiedziałam żartobliwie i złapałam jego policzek. - Było jak w el cielo.

_____________________________

#project98ff

błędy poprawię potem

niedziela, 8 stycznia 2017

50. Nie jestem idealny.

Zagryzłam wnętrze policzka, opierając się bokiem o jeden ze słupków i uśmiechnęłam się na widok Justina, który ponownie włożył na głowę swoją koronę. Nie było to chyba dla nikogo zaskoczeniem, że został mianowany królem balu, a królową sama Olivia Nevton. Nie czułam do niej żadnego żalu czy zazdrości o taniec z Justinem - wynikało to prawdopodobnie z tego, że byłam pokojowo nastawiona do wszystkich ze względu na zakończenie naszego liceum. Wiedziałam, że większości osób już nigdy nie zobaczę i kończy się ważny dział w moim życiu.
- Myślałam, że w przeciągu godziny to nie zdążysz się wyrobić z tym żegnaniem się - odetchnęłam z ulgą, kiedy Justin uściskał się z Ryanem i w końcu ruszył w moją stronę z przekrzywioną koroną na głowie. Na moje słowa uśmiech rozświetlił jego twarz. To było tak oczywiste, że był najprzystojniejszym i najbardziej czarującym chłopakiem w naszym liceum. Jego wygrana była wiadoma od samego początku.
- Neville się porządnie nawalił. Nie wiedziałem, że jest w stanie przyjąć taką ilość alkoholu - zaśmiał się Justin, łapiąc moją dłoń delikatnie i pociągnął w stronę samochodu. Nie pił nic dzisiaj z czego byłam bardzo zadowolona, bałam się, że narobiłby tym sobie tylko problemów, ale nauczyciele byli tego wieczoru bardzo wyluzowani. Wsiadłam do samochodu, zapinając pasy, a z nóg zsunęłam obcasy. Moje stopy były obolałe i żałowałam, że postanowiłan je ubrać, skoro wiedziałam, czym się to skończy.
- Na tobie wyglądała o wiele lepiej - stwierdził Justin, kiedy tylko poprawiał swoje lusterko i zdjął koronę z głowy, odkładając ją na moje kolana.
- Słodzisz - mruknęłam rozbawiona i wyciągnęłam nogi przed siebie, czując przyjemne rozciągnięcie swoich mięśni. Przymknęłam oczy zmęczona, czując jak klimatyzacja rozprasza ciepło po całym aucie, a Justin wyjeżdża spod szkoły. - Kiedy masz najbliższe spotkanie, mecz lub trening? Wiadomo już coś w tej sprawie?
Mimo, że miałam zamknięte powieki, czułam na sobie jego wzrok.
- Spróbuję w New Jersey. Już przyjąłem ofertę, zresztą to najlepszy klub, od jakiego dostałem propozycję. Zawsze marzyłem, aby tam się dostać. Jedyny problem, to że jest kurewsko daleko. A pierwszy trening mam pod koniec lipca. Nie mam pojęcia, czy będę latał na te treningi, czy przeprowadzić się. Będę musiał porozmawiać z Pattie.
Nie odezwałam się, tylko pokiwałam głową, czując dopadający mnie stres. Nie wiedziałam, że Justin już przyjął propozycję, nie byłam również świadoma, że o miesiąc wcześniej wyjedzie z naszego miasta. Miałam wrażenie, że uzależniłam się od Justina, tak bardzo, iż odczuwałam strach przed samą myślą, że Justina nawet nie będzie w pobliżu. Postanowiłam w końcu coś powiedzieć, mając nadzieję, że przestanę rozmyślać o nieistotnych rzeczach. Przynajmniej na ten moment.
- Odległość to chyba problem wielu studentów. Te porządne uczelnie są daleko od Los Angeles. Już się z tym niestety pogodziłam. Jeśli dostanę się na Columbię w Nowym Jorku, to będę najszczęśliwsza. A jeśli nie, to pewnie będę próbować gdzieś bliżej domu. - Otworzyłam powoli oczy, zerkając na Justina, który koncentrował się na jezdni, jednak na ułamek sekundy nasze spojrzenie się zetknęło. - Kiedyś marzyłam, aby iść na Juilliarda. Marzenia - dokończyłam zrezygnowanym głosem, po czym przesunęłam dłońmi po swoich nogach, obserwując jak parkujemy pod ogromnym domem chłopaka. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do luksusów, w jakich żyje. Nałożyłam ponownie obcasy i wysiadłam z auta, prędko podbiegając do drzwi, aby nie zmarznąć.
Tym razem nie zapukałam do drzwi ze względu na późną porę i jak najciszej otworzyłam drzwi. Na próżno. W kuchni było zapalone światło i słychać było brzdąkanie talerzy.
Justin zrobił przepraszającą minę.
- Och, jesteście! - W drzwiach ukazała się uradowana mama kapitana, trzymając ścierkę w dłoni. Odrzuciła ją na bok i szczerze się uśmiechnęła w naszym kierunku. - Wyglądacie tak pięknie, jesteście dla siebie stworzeni! - wzruszyła się kobieta, poprawiając bluzkę na swoim ciele i podeszła do mnie, biorąc mnie w ramiona. Ucałowała moje policzki i zrobiła to samo ze swoim synem. - Mogę wam zrobić zdjęcia?
- Pani Bentley już nam zrobiła - wtrącił szybko Justin, który nie lubił pozować do zdjęć, tak bardzo jak ja. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco do Pattie, która pokiwała głową i skierowała się do kuchni. Był środek nocy, a ona przygotowała nam kolację i nie położyła się spać. Cudowna kobieta. Ekscytowała się wszystkim, co było związane z jej synem, a jej miłość do niego niemalże porażała. Usiadła naprzeciwko nas z ogromnym uśmiechem na twarzy.
- Prawdę mówiąc, to nie musiała pani na nas czekać i robić kolacji, jest już późno.
- To żaden problem, musiałam was zobaczyć razem w tak ważny dzień! Dzięki Bogu, bo jeszcze kilka miesięcy temu martwiłam się, że na twoim miejscu będzie tu Olivia.
- Nie poszedłbym wtedy na bal - powiedział markotniejszym głosem Justin, przeżuwając powoli jedzenie w ustach, a ja zauważając wzrok Pattie na sobie, szybko się zreflektowałam i zmusiłam się na słaby uśmiech. Nałożyłam sobie do miski owsianki i dodałam do niej łyżeczkę cukru. Zaczęłam spożywać danie, jednak moje myśli krążyły nieustannie przy osobie Nevton. Gdy tylko wyobrażałam sobie ich razem, było mi niedobrze. Byłam bardzo o nią zazdrosna, mimo że wiedziałam, że nie łączy ich to, co wcześniej.
Kiedy zjadłam owsiankę, odsunęłam miskę od siebie i włączyłam się do rozmowy między Justinem a jego mamą. Opowiedziałam jej kilka sytuacji z balu, wiedząc, że Justin nie na ochoty wnikać w szczegóły przed swoją mamą, która widocznie chciała wiedzieć jak było na balu i jak się bawiliśmy. Po kilkunastu minutach widząc jak mamę chłopaka dopada senność, podniosłam się z krzesła.
- Niech pani idzie do łóżka. Posprzątam z Jusem - zaproponowałam, zbierając naczynia na jeden stos. Pattie stłumiła ziewnięcie i posłała mi spojrzenie pełne wdzięczności.
- Nie mów mi pani. Czuję się wtedy staro. Pattie. - Skinęła głową, ostatni raz mnie uściskają. - Dobranoc! - Ruszyła do swojego pokoju na dole, a ja spojrzałam na Justina z lekkim uśmiechem.
- Pattie to skarb. Musisz więcej z nią rozmawiać. - Zebrałam talerze i zaczęłam wsadzać je do pustej zmywarki. Justin również zaczął sprzątać ze stołu.
- Nie lubię jej opowiadać o szczegółach, czy o swoim życiu. Czuję się wtedy jak pieprzona ciota.
- Dobry kontakt z matką nie oznacza, że jesteś ciotą. Nie rozumiem po co stwarzasz pozory jakiegoś dupka i twardziela skoro wcale taki nie jesteś - mruknęłam pod nosem, zerkając na chłopaka opartego plecami o blat kuchenny i wpatrującego się w jeden punkt w podłodze. Miał zaciśniętą szczekę i napięte mięśnie, przez co zrobiłam się odrobinę niepewniejsza. Znałam Justina i wiedziałam, że łatwo go wyprowadzić z równowagi. Nie umiał poradzić sobie z krytyką. Domyślałam się, czym jest to spowodowane. - Chodźmy już - dodałam, kiedy było wysprzatane w kuchni i skinęłam głową w stronę schodów. Mój wzrok spotkał się z brązowymi oczami chłopaka.
- Śpimy razem? - Od razu uśmiechnął się w jednoznaczny sposób i zaczął do mnie podchodzić, na co roześmiałam się i cofnęłam się w kierunku korytarza. Potrząsnęłam głową.
- Nie. Muszę słuchać się taty - powiedziałam żartobliwie, bo rzadko miałam okazję spać z Justinem i nie chciałam marnować tej szansy. Wspięłam się po schodach na górę, kierując się do pokoju gościnnego, ale ułamek sekundy potem zostałam złapana przez silne ramiona do klatki piersiowej Justina.
- Nie wierzę, że twój tata łudził się, że nie będziemy spać w jednym pokoju - parsknął śmiechem, zaciągając mnie do jego pokoju na końcu długiego korytarza.
- Gdyby się dowiedział, to by cię zabił gołymi rękoma. Albo z broni.
- Macie broń w domu?
- Mhm. Ma pozwolenie, w końcu to generał.
- Wow. Myślałem, że jest chorążym, albo co najwyżej porucznikiem. Wyjeżdza niedługo gdzieś?
Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po pokoju chłopaka. Sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizję, szukając czegoś wartego większej uwagi. Uradowałam się na widok jednego z moich ulubionych serialów.
- Um, będą stacjonować w Iraku przez dłuższy czas. Z tego co wiem to na początek lipca wyjeżdża. Jak widzisz mój tata nie jest wcale młody i pewnie niedługo wybierze się na emeryturę, chociaż uważam, że... - urwałam, przyłapując siebie na rozgadaniu się o zbędnych rzeczach. Odchrząknęłam i opadłam na łóżko.
- Dam ci jakąś bluzę i spodenki - oznajmił rozbawiony Justin, przegarniając palcami swoją grzywkę do tyłu i zmrużył oczy, odnajdując w szafie potrzebne mu ubrania. Schwycił jedną z jego ulubionych bluz i rzucił mi dosłownie w twarz.
- Dzięki - odezwałam się zgorzkniałym głosem, po czym zmuchnęłam z twarzy kosmyki włosów. - Najpierw się umyję, jeśli pozwolisz.
- Weź ze mną prysznic.
- Nie.
- Jesteś moją dziewczyną, Lizzie! Wstydzisz się mnie? Błagam - prychnął z rozbawieniem i rzucił we mnie poduszką.
- Hej! - Podniosłam poduszkę i odrzuciłam w niego, przewracając oczami. - Wstydzę się. Nie widziałam tyle męskich ciał nago, ile ty damskich.
- W porządku, skarbie, nie zmusiłbym cię do czegoś takiego. Droczyłem się. - Zmarszczył brwi, patrząc na mnie i westchnął, podając mi jeszcze spodenki. - Wezmę prysznic u mamy.
Pokiwałam głową i weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Przez kilka minut męczyłam się z rozpięciem sukienki, aż w końcu zrzuciłam ją z siebie, jak i bieliznę, wchodząc do kabiny. Woda była letnia, więc domyślałam się, że Justin nie będzie zadowolony, jak zostanie mu do kąpieli sama zimna woda. Mozolnie się myłam, używając Justina kosmetyków, co mi zupełnie odpowiadało, bo kochałam zapach męskich środków do higieny. Kiedy wyszłam z prysznica, nałożyłam na ciało swoją bieliznę i ubrania Justina. Spodenki były mi dobre, nie spadały, a bluza była długa i obszerna, co wcale mnie nie zdziwiło. Zęby umyłam palcem.
Wzięłam swoją sukienkę i wyszłam z łazienki, składając ubranie starannie w kostkę. Chłopaka jeszcze nie było, więc wsunęłam się pod chłodną kołdrę i oglądałam telewizję. Zirytowana zauważyłam, że odcinek serialu zdążył się już skończyć, tak samo jak kanał przestał nadawać programy i byłam zmuszona przełączyć na inny, aż zostawiłam na bajkach, które leciały przez cały dzień.
Drzwi się otworzyły, a stanął w nich Justin w grubej bluzie i dresach.
- Kurwa mać, nie umyłem nawet włosów, bo była taka lodowata woda.
- Jeszcze była ciepła, jak kończyłam się myć.
- Wiem, ale myłem się w zimnej, aby tobie starczyło ciepłej - wymamrotał cicho, wsuwając się pod kołdrę, a kiedy mnie objął, odskoczyłam ze względu na jego zimne dłonie. - SpongeBob! - krzyknął uradowany, kiedy usłyszał rozpoczynającą się piosenkę i zaczął ją śpiewać, na co zakryłam sobie twarz poduszką, tłumiąc śmiech.
- Kopiujesz! To moja bajka. Znajdź sobie inną. - Szturchnęłam chłopaka, który wdrapał się na mnie i położył głowę na mojej klatce piersiowej. Dzięki Bogu miałam na sobie biustonosz.
- Nie musiałaś mi jej pokazywać. Teraz masz za swoje - zarechotał, a ja poczułam ciepło bijące od jego ciała. Mruknęłam zadowolona i wsunęłam dłoń w jego miękkie włosy, przesuwając po nich.
Uniosłam brwi i próbowałam przenieść się na chłopaka, jednak on wysunął nogi do góry.
- Chodź, zrobię ci samolota.
- Słucham? - zaśmiałam się głośno, nie mogąc się powstrzymać. - Spadnę na ciebie i wybiję ci zęby.
- Żartujesz sobie? Jesteś dosłownie krasnalem, jesteś cała drobniutka. Neville mówił, że jak cię podrzuca, to boi się, że nie powrócisz na ziemię.
- Ha ha ha - powiedziałam monotomnym głosem, chociaż w rzeczywistości byłam rozbawiona. Stanęłam chwiejnie na łóżku, uśmiechając się, gdy Justin puścił mi oczko. Sekretnie uwielbiałam, gdy to robił. Opadłam na nogi Justina i pisnęłam, gdy uniósł mnie zręcznie do góry bez większego wysiłku. Splotłam mocno nasze palce u rąk razem i zaśmiałam się, gdy zaczął mną kołysać na cztery strony, jednak za mocno przeniósł mnie na bok i zaczęłam się chwiać.
- Spadam! - Wraz ze słowami upadłam na bok, uderzając się w rękę Justina. Roztarłam brodę, wciąż się śmiejąc. - Głupi jesteś!
- Jazzy nigdy nie spada - wytłumaczył się, cały czerwony ze śmiechu, gdy obserwował jak rozcieram sobie brodę.
- No wiesz, nie przypominam Jazmyn nawet w jednym procencie - odparłam żartobliwie i znowu położyłam się na łóżku, przyciągając na siebie chłopaka. Leżeliśmy przez kilka minut w ciszy, nie odzywając się do siebie, a ja patrzyłam w ciemny sufit, w końcu odzywając się.
- Justin, przez to, że zabrałeś mnie na koncert Taylor, głupio się czuję. Nie mam jak ci się odwdzięczyć. To był za drogi prezent. Zresztą urodziny mam dopiero za ponad tydzień... - zaczęłam markotnie, bo ta myśl nie potrafiła mnie opuścić. Dla chłopaka to było nic, jednak ja wiedziałam, że nie jestem w stanie kupić mu chociaż w połowie tak dobrego prezentu.
- Przestań. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszyłem, widząc jaka byłaś szczęśliwa. I nie martw się o pieniądze. Zresztą. - Spojrzał na mnie z leniwym uśmiechem i pochylił się nade mną powoli składając pocałunek na moich wargach. - Niczego nie chcę od ciebie na prezent. Wystarczy, że jesteś. - Odwrócił się i znowu położył policzek na moich piersiach. Miałam nadzieję, że nie słyszy jak moje serce zaczęło walić.
- Jesteś kochany. Znowu to udowadniasz - mruknęłam, nie zwracając uwagi na lecącą w telewizji bajkę i przekręciłam się, mocno przytulając Justina do siebie. To zawsze ja wolałam kogoś przytulać, niż być przytulaną. Moja dłoń wędrowała pod bluzą szatyna na jego gołych plecach i rozkoszowałam się ciepłem, jakie tam panowało.
- Lizzie... Boję się, że za bardzo mnie idealizujesz. Nie jestem taki wspaniały, jak myślisz. Uwierz. Nie chcę...nie chcę, abyś...
- Nie chcesz, abym co?
Justin przełknął ślinę.
- Abyś się mną rozczarowała.
- O czym ty mówisz? - Zmarszczyłam, parskając śmiechem i złapałam za jego policzek, opierając nasze czoła o siebie. Czułam jego miętowy oddech na swoich ustach.
- Po prostu pamiętaj, że nie jestem idealny. I że to co było przed tobą się nie liczy - skończył zachrypniętym głosem, a jego oczy błagalnie wpatrywały się w moje.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Rozchyliłam usta, patrząc na chłopaka i nerwowo ścisnęłam tył jego karku. W mojej głowie rodziły się straszne myśli, nie mogłam kompletnie wymyślić, co Justin ma na myśli. Chciałam się go o to zapytać, ale za dobrze go znałam. Nie odpowiedziałby mi.
- Obiecujesz? Lizz, kochanie - wyszeptał, przesuwając dłonią po moim policzku i zatrzymał kciuk na mojej dolnej wardze. Przesunął po niej, a ja pokiwałam głową powoli i wzięłam głęboki wdech do ust.
- Obiecuję. Nieważne co było kiedyś. Liczy się to, co jest teraz.

~ jeśli przeczytałaś, skomentuj

_______________________________________________

#project98ff

wiem, że kompletnie zawaliłam, ale nie będę wam zrzędzić, jak bardzo jest mi przykro blah, blah, blah. nikt tego nie znosi.

chciałabym wam tylko życzyć, aby rok 2017 był rokiem pełen dobrych zmian, odnalezienia nowych pasji, celów, wspaniałych przyjaciół. niech ten rok będzie dla was jak najwspanialszy. ♡

49. Somewhere over the rainbow.


Ignorując rozbrzmiewające oklaski wokół mnie, starałam przepchać się w kierunku ostatniego rzędu, jednak było to niemożliwe ze względu na fakt, że każdy zatrzymywał mnie, aby przekazać swoje gratulacje, albo komentarz na temat projektu. Kiwałam głową i wymuszałam uśmiech, próbując jak najszybciej skierować się do Justina, którego straciłam z pola widzenia.
- Gratulacje, Lizzie, świetna robota!
- Panno Bentley, jestem szczerze zaskoczony sposobem ukazania pana Biebera w tym materiale...
- Pomiędzy tą dwójką coś jest na rzeczy, przecież to widać.
Przewróciłam oczami i posłałam chłodne spojrzenie pierwszoklasistce, przeciskając się przez ciała osób i ruszyłam po schodach na górę, gdzie już Justina nie było. Fuknęłam pod nosem zirytowana, nie zwracając uwagi na zaczepiające mnie osoby. Prawdopodobnie było to niegrzeczne z mojej strony, jednakże nie miałam ochoty spędzać całej kolejnej godziny na wysłuchiwaniu sztucznych gratulacji. Nawet nie obchodziło mnie zdanie pani Wigmore. Straciłam do niej resztki sympatii po ostatniej rozmowie
Nareszcie poczułam uderzające we mnie świeże powietrze, kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi od sali. Podniosłam wzrok, aby zobaczyć rozchodzące się tłumy do swoich samochodów.
- Lizzie, jedziemy do restauracji, czy wolisz w domu spędzić czas? A może już z Justinem coś ustaliłaś? - Usłyszałam głos mojej mamy, która wpatrywała się we mnie z widoczną dumą w oczach. Tata prawdopodobnie czekał w aucie.
Przez moment zapomniałam, że powinnam odpowiedzieć na pytanie rodzicielki. Mój wzrok dalej przeskakiwał z jednej osoby na drugą, ale niestety Justin zniknął. Czułam się podle, wiedząc, że naprawdę projekt poruszył go i jego emocje, które głęboko w nim siedziały i nie dał mi nawet szansy, aby mu pomóc.
- Nie... Justin będzie ze swoją rodziną. - Pokręciłam głową, w końcu skupiając wzrok na swojej mamie, której blond włosy były spięte w schludny kok na karku. - Chodźmy - dodałam zrezygnowanym głosem, podążając za kobietą do samochodu.

~*~

Oczywiście, nigdy nic nie idzie po moich planach. Myślałam, że ten dzień spędzę z Justinem, jakoś uzgodnimy ostatnie szczegóły na temat balu, a ostatecznie nie miałam zielonego pojęcia, czy po mnie przyjedzie, czy mam sama jechać. Przez niecałe dwie godziny siedziałam z rodziną w restauracji, rozmawiając o planach na studia i przyszłość. Było w porządku, a David namówił tatę na trochę alkoholu, przez co atmosfera stała się znacznie luźniejsza.
Bal zaczynał się za 6 godzin, więc obstawiłam, że zdrzemnę się na godzinę, gdyż czułam się za bardzo zmęczona. Niby nic nie robiłam wielkiego dzisiaj, ale mój organizm dał o sobie znać. Leżąc w ocieplanym onesie na łóżku, zostałam obudzona przez alarm, który uprzednio ustawiłam. Wyłączyłam go i wygrzebałam spod poduszki swój telefon, gdyż migała niebieska dioda, informując mnie o powiadomieniu. Odblokowałam telefon.

3 nieodebrane połączenia od Justin.

Wzięłam w zęby wnętrze policzka, wpatrując się w ekran urządzenia, a moje serce zaczęło bić szybciej. Nie musiałam długo się zastanawiać nad tym, aby do niego oddzwonić. Po jednym sygnale, chłopak odebrał.
- Lizzie. - Dobiegł do mnie chrapliwy głos Justina po drugiej stronie, zapierając mi dech w piersiach. Miałam słabość do dźwięku jego głosu, był pociągająco niski i ochrypły, a ja mogłabym całe życie słuchać, w jaki sposób wypowiada moje imię. - Przepraszam, że zniknąłem tak szybko.
- Szukałam ciebie - mruknęłam cicho, ustawiając telefon na tryb głośnomówiący, następnie podniosłam się i podeszłam do lustra obok, przeglądając się w nim.
- Widziałaś mnie? - Jego głos był znacznie cichszy niż poprzednio. Domyśliłam się, że miał na myśli, czy zauważyłam, że płakał i dlatego tak szybko opuścił salę.
Potwierdziłam.
Zapadła cisza, którą całkowicie rozumiałam i nie miałam tego za złe Justinowi. Zmrużyłam oczy, przygładzając swoje włosy, aby wymyślić nową koncepcję ułożenia włosów na bal. Zdecydowałam, iż poproszę Abby o wykonanie pewnej fryzury.
- Przyjadę do ciebie za kwadrans osiemnasta, okej? - odezwał się w końcu chłopak wyraźnie zawstydzonym głosem. Uśmiechnęłam się sama do siebie pod nosem rozczulona i pokręciłam głową, biorąc telefon do ręki.
- Oczywiście. Weź jasnoróżowy krawat - zaśmiałam się do komórki, przerywając połączenie, gdyż nie mogłam sobie teraz pozwolić na dłuższą rozmowę z Justinem.
Mój humor zdecydowanie uległ poprawie. Z rozpromienioną uśmiechem twarzą, skierowałam się do łazienki, którą długo zalegałam z powodu dokładnej kąpieli i bolesnej depilacji. Makijaż zrobiłam kolorystycznie pasujący do mojej sukienki, jednak nie za mocny, gdyż do mojej urody po prostu takowy nie pasował. Pomijając resztę czynności, którą wykonałam - gotowa byłam kilka minut przed przyjazdem Justina. Moja mama kręciła się razem z Abigail wokół mnie z podekscytowaniem wypisanym na twarzy; nieustannie poprawiały kosmyki moich włosów lub wtykały w nie białe wsuwki.
Byłam jednocześnie zdenerwowana, jak i szczęśliwa. Nic nie mogło opisać uczucia, jakie dziś mi towarzyszyło. Czułam wdzięczność wobec Justina za wszystko co dla mnie zrobił, za to, że był ze mną i towarzyszył mi w ważnych chwilach. Nie spędzaliśmy całego czasu na całowaniu się czy dotykaniu, jak większość par. Zazwyczaj wygłupialiśmy się i po prostu dobrze się bawiliśmy. Zachowywaliśmy się jak dzieci i rzadko dbaliśmy o to, że ktoś może na nas nieprzychylnie spojrzeć. Był moim przyjacielem. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, czy to tak wygląda bycie zakochanym?
Jęknęłam pod nosem, czując jak Abby wbiła mi wsuwkę w głowę i skrzywiłam się.
- Już jest! - pisnęła moja mama z ekscytacją, patrząc przez okno w moim pokoju. Dźwięk silnika samochodu ucichł, a ja poczułam rosnący stres w moim brzuchu.
Wstałam z krzesła, przygładzając swoją sukienkę, która była ślicznie rozkloszowana, lecz była krótka. Nawet na bal nie nałożyłabym długiej sukienki, ograniczały mi ruchy i nie nadawały się do tańczenia. Owszem, wyglądało się w nich pięknie, ale kwestia wygody była dla mnie znacznie ważniejsza. Użyłam swoich ulubionych perfum i ruszyłam na dół po schodach, nie biorąc ze sobą żadnej torebki. Serce mi zamarło na widok Justina, który czekał już w drzwiach na mnie i wyglądał jeszcze lepiej (o ile to możliwe) niż na weselu. Jego grzywka była podniesiona do góry w artystycznym nieładzie, a marynarka rozpięta z bukiecikiem kwiatów w kieszonce. Po raz kolejny pozbył się kolczyka ze swojej dolnej wargi, do czego byłam już przyzwyczajona, jednak wolałam go z kolczykiem. Takiego go poznałam i pociągało mnie, gdy go zakładał.  Zaśmiałam się mimowolnie dostrzegając jego pasteloworóżowy krawat. Obserwowałam jak jego wzrok błądził po moim ciele, aż w końcu nasze spojrzenia się zetknęły.
- Dobry wieczór. - Justin próbował zachować kamienną twarz, jednak nie udało mu się to i po chwili na jego buzię wstąpił łobuzerski uśmiech, którym obdarzył moich rodziców i Abigail.
- Justin, mogę pstryknąć wam kilka zdjęć? Muszę sobie jakieś koniecznie wywołać! - spytała moja mama, nawet nie czekając na odpowiedź, gdyż już i tak popchnęła mnie delikatnie w kierunku Justina, który wyciagnął do mnie ramię.
- Wiem, że powtarzam się, ale kurewsko pięknie wyglądasz - powiedział mi do ucha na tyle cicho, aby nikt oprócz nas nie mógł tego usłyszeć. Uśmiechnęłam się pod nosem i objęłam go w pasie do zdjęcia.
- Ty za to mogłeś wyglądać lepiej - droczyłam się z nim, szczypiąc go w pośladek, na co drgnął, a mama go zganiła, gdyż był rozmazany na zdjęciu. Zdusiłam śmiech i odsunęłam się, gdy mama miała wystarczająco zdjęć. Założę się, że na każdym z nich Justin wyglądał niczym młody Bóg. Już wcześniej odkryłam, że był bardzo fotogeniczną osbą
- O której macie zamiar wrócić? - spytał ojciec, mierząc Justina łagodniejszym wzrokiem niż zawsze.
Spojrzałam na Jusa.
- To zależy od Lizz, ale bal kończy się o 2 w nocy. Moja mama zaproponowała, aby Lizzie przenocowała u nas po balu, zrobi nam kolacje po przyjeździe i generalnie bardzo się nakręciła...
- Pod warunkiem, że będziecie spać w osobnych pokojach. Zostawisz numer swojej mamy? - wtrącił ojciec, a mina Justina była bezcenna. Odchrząknął wyraźnie zmieszany i pokiwał głową.
- Oczywiście.
Kompletnie zażenowana obserwowałam, jak dłoń Justina schludnie zapisuje numer Pattie na karteczce, którą podał mu mój tata. Nie miałam zamiaru uprawiać z Justinem seksu, jednak jak widać, mój tata bardzo się o to martwił.
- Dlaczego rodzice zawsze robią mi największy wstyd w historii mojego istnienia? Ojciec ciągle ma mnie za małą dziewczynkę - powiedziałam niezadowolona, kiedy tylko opuściliśmy mój dom. Justin ścisnął moją dłoń, śmiejąc się głupkowato.
- Nie przejmuj się, to codzienność. Moja mama pokazuje nagie zdjęcia z dzieciństwa każdemu, kto nas odwiedza. Jestem w szoku, że jeszcze tobie ich nie pokazała. - Pokręcił głową, otwierając drzwi przede mną, a ja wsiadłam do środka, dziękując mu za miły gest. Chłopak szybko obszedł samochód i znalazł się na miejscu kierowcy. Obrócił się ku mnie i nagle mnie z uczuciem pocałował, łapiąc dłonią za mój kark,  przyciągając do siebie. Chętnie odpowiedziałam na jego gest, jednak uważając na swoją sukienkę. Mruknęłam, gdy przygryzł moją dolną wargę i delikatnie ją zassał.
- Masz błyszczyk na ustach - wymamrotałam rozbawiona, gdy odsunęłam się od niego i wytarłam mu kciukiem lepką substancję z ust.
- Malinowy. - Poruszał zabawnie brwiami, oblizując swoje usta, po czym wyjął z pudełeczka w schowku kolczyk i włożył go do dolnej wargi. - No co? Musiałem przed twoim ojcem stwarzać pozory - dodał, napotykając w lusterku moje spojrzenie.
Nie odpowiedziałam już nic, tylko z uśmiechem spojrzałam w bok. Chwilę potem wyjechaliśmy spod domu. Szkoła była blisko, więc jechaliśmy niecałe pięć minut, a gdy dotarliśmy - moim oczom ukazał się przepięknie ozdobiony teren szkoły. Cieszyłam się, że w tym roku postanowiono zrobić bal na zewnątrz w powodu bardzo ciepłego temperatury w nocy, jaka ostatnio panowała w naszym mieście. Droga do łuku była oświetlona lampkami koloru niebieskiego i różowego, zauważyłam, że te balony i inne dekoracje również miały taki sam kolor, przez co wszystko wyglądało spójnie i starannie. Justin podał mi swoją lewą rekę.
- Wszyscy się na ciebie patrzą - mruknęłam, kiedy tylko przekroczyliśmy łuk, a wszyscy już siedzieli przy stolikach, albo witali się ze sobą. Wywróciłam oczami, gdy jakaś dziewczyna westchnęła na widok mojego chłopaka, co było bardzo irytujące
- Patrzą na ciebie, bo zazdroszczą, że jesteś tak piękna.
- Przeczytałeś jakiś poradnik na temat prawienia komplementów?
- Nie, po prostu jestem szczery - zaśmiał się, przeczesując swoimi palcami grzywkę. - Chodźmy do chłopaków. - Kiwnął głową w kierunku swoich kolegów, każdy z nich miał parę oprócz Neville'a, jednak nie wyglądało, aby się tym przejmował. Uśmiechnął się szeroko na mój widok i pocałował mnie w policzek.
- Lizz, jak dobrze cię widzieć! Nie wiedziałem, że przyjdziecie, żadne z was nie było wpisane na liście!
Justin oderwał wzrok od mojego policzka, widocznie niezadowolony, że cheerleader przywitał się ze mną w taki, a nie inny sposób.
- Wpisałem nad dzień przed balem. Dałem radę przekonać przewodniczącą.
- Zajęliśmy dla was miejsce i twoim znajomym, Lizzie - odezwał się Zack, wskazując na stolik, na którym były wolne jeszcze cztery miejsca. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, gdyż zależało mi, aby siedzieć w tak ważnym dniu ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi. Doskonale wiedziałam, że Maddie spóźni się na bal, gdyż to była jej rutyna - wszystko zostawiała na ostatnią chwilę i była niezdecydowana.
Usiedliśmy wszyscy przy okrągłym stoliku, a wzrok każdego skierował się na scenę, na którą wszedł dyrektor wraz z opiekunem balu. Zaczęli typową i tę samą przemowę co każdego roku, życząc nam dobrej zabawy i omawiając program dzisiejszego dnia.
Nareszcie Maddie pojawiła się razem z Cameronem, opadając na krzesło obok mnie. Wyglądała przepięknie z włosami związanymi w schludny kucyk oraz długą suknią z głębokim dekoltem w kolorze czarnym. Zachichotałam, słysząc jej ciężki oddech.
- Gdybyś przestawiła sobie budzik o pół godziny, to każdego dnia byłabyś puntualnie na miejscu - stwierdziłam żartobliwym tonem, a wszyscy zaśmiali się razem ze mną.
- Godzinę wahała się, jaką fryzurę sobie zrobić i ciągle je zmieniała. Kobiety - dodał Cam, podciagając rękawy swojej marynarki i zaczął jeść danie, które sobie nałożył. Ja wybrałam dla siebie sałatkę z rybą.
- Moja Lizzie jest zorganizowana. Prędzej to ja bym stał godzinę przed lusterkiem, niż ona. - Poczułam dłoń Justina swoim udzie, a jedzenie podeszło mi do gardła, kiedy usłyszałam z jaką dumą mówił na mój temat. Odkaszlnęłam i położyłam swoją dłoń na jego, mocno ją ściskając .
Ryan się zaśmiał i zaczął spożywać swoje danie, a każdy poszedł w jego ślady. Przez kolejne kilkadziesiąt minut rozmawialiśmy, śmialiśmy się i kłóciliśmy, co jest najlepszym daniem z dzisiejszego balu. Justin kilka razy próbował zaciągnąć mnie na parkiet, jednak za czwartym razem zgodziłam się. Uwielbiałam w Justinie fakt, że cholernie dobrze tańczył. Umiał prowadzić kobietę.
Zaśmiałam się pod nosem, kiedy Justin przyciskał się między tłumem uczni, aby dotrzeć na parkiet, na którym było już wiele tańczących par. Pisnęłam, gdy prędko mną zakręcił i przysunął do swojego ciała, składając na moich ustach przelotny pocałunek. Wydęłam wargi niezadowolona, bo liczyłam na coś dłuższego.

Somewhere, over the rainbow, way up high and the dreams that you dreamed of once in lullaby.

Uśmiechnęłam się delikatnie, czując jak Justin chwycił mnie mocniej w talii, a drugą dłonią złapał moją. Spuściłam głowę do dołu, czując rozlewające się ciepło w moim brzuchu, byłam szczęśliwa. Justin poruszał nami powoli w rytm powolnej, a zarazem przepięknej piosenki, którą słyszałam po raz pierwszy, jednak Justin cicho nucił sobie ją pod nosem, przez co stwierdziłam, że musiała mu towarzyszyć nie raz. Ponownie mną zakręcił i zaśmiał się, gdy moje włosy uderzyły go w twarz, gdyż były po prostu na tyle długie.
- Och, nie - zaśmiał się, przechylając mnie w bok.
- Musiałeś gdzieś uczyć się tańczyć, nie ma mowy, że masz to we krwi. - Pokręciłam głową, gdy tylko powrócił do wyjściowej pozycji, a ja oparłam twarz o jego tors. Zachichotałam, gdy Maddie tańcząca z Camem mi pomachała. Odwzajemniłam gest.
- Kiedy tata był z mamą w seperacji, musiałem zamiast niego dokończyć ich kurs tańca. Nie żałuję. - Uśmiechnął się, przesuwając dłonią po moim ciele, a ja przymknęłam oczy, wsłuchując się w tekst piosenki.

Somewhere over the rainbow, bluebirds fly, birds fly over the rainbow
Why then, why can't I?

Skupiałam się na rytmie, w jakim kołysał nas chłopak i tym, że w tym momencie nie chcę być, gdzie indziej niż w jego ramionach. Podniósł moją dłoń do góry i ucałował jej wierzch.
- Dziękuję za projekt.
- Nie ma za co - odszeptałam, słysząc cichy głos Justina, ścisnęłam mocniej jego ramię i uniosłam wzrok, uśmiechając się do niego. Znowu odnalazłam w jego spojrzeniu, coś czego nigdy nie potrafiłam określić. Z jednej strony wzruszenie, uczucie, żal, ale i szczęście. Nigdy nie mogłam tego zrozumieć.
- Somewhere over the rainbow - zaśpiewałam cicho z rozbawionym uśmiechem, chcąc po raz kolejny ujrzeć przepiękny uśmiech chłopaka, jednak nie spodziewałam się, że uzyskam zupełnie co innego.
- Kocham cię, Lizzie. - Głos Justina był drżący i łamiący się, tak jakby już dłużej nie mógł się powstrzymywać, a w jego oczach dostrzegłam tym razem nic innego niż czułość. Jego słowa odbijały mi się w głowie niczym echo, a wszystko wokół mnie przestało istnieć. Kompletnie nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Nawet nie zauważyłam, że przestałam tańczyć przez jego wyznanie. Chciałam mu coś powiedzieć, jednak słowa nie wydobywały się z mojego gardła.
Zamiast tego potrząsnęłam głową i mocno chwytając Justina za tył karku, przycisnęłam swoje usta do niego z nadzieją, że zrozumie, jaka jest moja odpowiedź.

~ jeśli przeczytałaś, skomentuj

______________________________________

#project98ff

nawet nie wiecie, z jakim wzruszeniem pisałam ten rozdział

moi ukochani, Justin i Lizzie:(

przepraszam, że tak późno dodaję tu rozdział. kompletnie nie dałam sobie rady z tym.

poniedziałek, 28 listopada 2016

48. Project 98.

                               

Leżałam wygodnie rozłożona na swoim łóżku wpatrując się w zapalone nad ścianą lampki, jednocześnie czując jak palce Justina przesuwają się delikatnie po moich włosach. Chłopak siedział wygodnie, oglądając SpongeBoba po raz kolejny, a ja byłam za bardzo rozkojarzona, aby móc się skupić na bajce. Moje myśli krążyły wokół tego, iż jestem w związku. Woah, brzmiało to cholernie dziwnie w moich myślach, gdy sobie to powtarzałam. Nigdy nie miałam chłopaka, ani Justin nie miał dziewczyny, jednak on był o wiele bardziej doświadczony ode mnie w jakichkolwiek stosunkach międzyludzkich.
- Nie wiem czy kupować nowy garnitur na bal czy wziąć ten z wesela twojej kuzynki. - Usłyszałam przyjemnie ochrypły głos Justina za mną, co wywołało gęsią skórkę na moim ciele. Odchrząknęłam. No tak, Justin mógł wydawać pieniądze na co zechciał i nie musiał się martwić, czy mu potem na coś starczy.
- Ten z wesela jest w porządku. Nie ma sensu wydawać pieniędzy na następny. Ja wezmę sukienkę Asian lub pożyczę od Abigail. Nawet nie wiedziałam, że pójdę na bal.
Niebieskie lampki zaczęły szybciej mrugać, odbijając światło po całym pomieszczeniu. Obróciłam się na brzuch, aby spojrzeć na Justina, który wciągnął mnie na swoje biodra. Uniosłam brwi z rozbawieniem w oczach.
- Musisz mi napisać jaki kolor będą miały te sukienki, bo chcę do ciebie pasować.
- Och. - Zaśmiałam się na jego słowa, ale po chwili zamyśliłam się. - Jedna jest pastelowym różem, a druga bordowa. Więc lepiej kup dwa krawaty, bo jeszcze nie wiem, którą wybiorę.
- Oczywiście. Był u ciebie dzisiaj ten Will? - Wypowiedział jego imię z wyraźną niechęcią w głosie, a palce odrobinę zacisnął na moich biodrach. - Przeraża mnie myśl, że byłaś z nim sam na sam w pustym domu.
- Och, przestań. Nawet nie patrzę na niego pod innym pryzmatem niż kolega.
- Ale on na ciebie owszem.
- Był i jutro tylko dodamy końcowy wniosek i informacje. Projekt już skończyliśmy. Ta myśl do mnie w ogóle nie dochodzi.
- Do mnie też. Koniec naszej szkolnej drużyny, wszystko się zmienia. Dopiero co zaczynałem liceum, a teraz je kończę. Rany - zaśmiał się, przegarniając palcami swoje gęste włosy, a ja pokiwałam głową. To śmieszne jak czas szybko przemija. Niektóre chwile ciągną się wieczność, ale potem z perspektywy czasu boisz się, że całe życie ci przeleci, zanim się zorientujesz o tym. - No i oczywiście nie zapomnę wspomnieć, iż dzięki najdroższej mi Lizzie Bentley zdałem hiszpański. - Złapał za mój nos, a ja pisnęłam z bólu, jednocześnie się śmiejąc.
- Polecam się na przyszłość - wybełkotałam rozbawiona, pochylając się po instrument stojący w rogu pokoju i uniosłam brwi po raz kolejny. - Nauczyłeś się coś grać?
- To nie dla mnie, Lizzie. Jestem lepszy w pisaniu. Chyba - wymamrotał speszony i zawstydzony jednocześnie, jakby umiejętność pisania u chłopaka była czymś żenująca. Nie chciałam się przyznać, że jeszcze niedawno odkryłam w jego notesie, jakie ma pojęcie definicji miłości. Ale po niej mogłam stwierdzić, że doskonale umiał zwykłe czynności przekształcić w  najpiękniejsze metafory.
- Daj spokój, to świetnie, Jus. Może ty coś napiszesz, a ja ci pomogę ułożyć do tego muzykę? W szkole w klasie muzycznej jest pianino, możemy spytać pana Avery czy moglibyśmy... - trajkotałam jak najęta, kompletnie podekscytowana myślą, że moglibyśmy połączyć własne pasje i zagrać coś, po prostu dla siebie.
Justin pozwolił, aby śmiech opuścił jego usta. Potrząsnął głową rozbawiony, przerywając mi.
- Mam w domu pianino. Dziadek jak kiedyś jeszcze żył to grał na nim.
Pokiwałam głową ochoczo, ściskając policzki chłopaka i ucałowałam każdy z nich z radością,  jednak zauważyłam,  że chłopaka coś trapi i nie odwzajemniał mojego uśmiechu,  ani żadnych większych emocji.  Zagryzłam niepewnie dolną wargę.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Zamyśliłem się na moment.
Nie odpowiedziałam już nic, tylko westchnęłam ciężko pod nosem, nie wiedząc co mam mu odpowiedzieć. Zeszłam z ciała chłopaka i ponownie położyłam się obok niego, przytulając się do jego ręki opatuloną grubą i ciepłą bluzą. Czy wspominałam, że cudownie pachniał miętą i wanilią? Muszę koniecznie sprawdzić jego kosmetyki do kąpieli lub perfumy, gdyż zakochałam się w tym zapachu. Przymknęłam oczy, śmiejąc się pod nosem na zabawną kwestię jednego z bohaterów bajki, a jedną z dłoni rysowałam wzorki na nodze Justina, aż pogrążyłam się w otchłani ciemności.

                             

To zabawne, że gdy nie możemy się czegoś doczekać, czas potrafi płynąć niczym długie lata. Zauważyłam to i tym razem, kiedy z upragnieniem wyczekiwałam graduacji, a tym samym rozpoczęcia wakacji, a wieczorem bal z moim chłopakiem. Dwa ostatnie słowa brzmią nieswojo nawet w mojej głowie, ta myśl jest tak bardzo nierealna, jednak napawa mnie olbrzymim szczęściem. Nie wyobrażam sobie, że Justin mógłby należeć do kogoś innego niż mnie. Chyba za bardzo się do niego przywiązałam.
Odczytywałam w kółko napis na szyldzie sklepu, przy którym zaparkowała moja mama w potrzebie kupna kilku rzeczy, a tymczasem ojciec siedział na miejscu pasażera, nie zamieniając słowa ze mną. Nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Wyciągnęłam telefon z kieszeni swojego sweterka, odpisując na wiadomość od koleżanki z klasy. Moje podekscytowanie mieszało się razem ze zdenerwowaniem - palce drżały za każdym razem, gdy próbowałam natrafić na daną literkę. Przemknęło mi przez głowę, co może robić Justin, ale zapewne jest teraz z rodzicami, albo załatwia już rzeczy w szkole, gdyż jest prawdopodobnie najzdolniejszym uczniem w dziedzinie sportu, jakiego miała nasza szkoła. Założę się, że zostanie obsypany nagrodami.
W końcu mama wróciła do auta i ponownie ruszyliśmy w drogę, aż moim oczom ukazały się tłumy absolwentów w czerwonych togach i biretach.
- Dużo ładniejsze togi niż ja miałam. Moje przypominały bardziej musztardę niż część ubioru - stwierdziła matka, krzywiąc się zabawnie, a ja uśmiechnęłam się rozbawiona, wysiadając z auta. Wiedziałam, że nie mam za wiele czasu, więc tylko pożegnałam rodziców, uprzednio wskazując im miejsca siedzące, a sama popędziłam w kierunku gabinetu, gdzie każda opiekunka rozdawała klasie togi. Odebrałam swoje rzeczy i prędko je nałożyłam z nadzieją, że nie wyglądam jak klaun, chociaż kiedyś ktoś mi powiedział, że ładnie mi w czerwieni.
- Cam! Madeline! - zawołałam, obejmując ramionami z trudem  dwójkę swoich przyjaciół, po czym przycisnęłam do każdego z nich usta. Patrząc na nich, zebrało mnie na wzruszenie. Przeżyliśmy tyle lat jako przyjaciele, a jest to ostatni dzień w naszej szkole, gdzie byliśmy razem. - Cameron - wymamrotałam powtórnie, łapiąc chłopaka za policzki i mocno go przytuliłam, starając się nie rozkleić. To tylko zakończenie szkoły, starałam się uspokoić, jednak wewnętrzny głos w sercu podpowiadał mi, że jest to punkt kulminacyjny w moim życiu. Wzięłam głęboki wdech do ust i zebrałam się na radosny uśmiech.
- Mam nadzieję, że zatańczymy swój popisowy taniec na balu. - Poruszałam brwiami sugestywnie  szturchając ich w ramiona, na co Maddie zrobiła zaskoczoną minę.
- Jednak idziesz? Boże, poprawiłaś mi humor! Z Justinem?
- Tak - zaśmiałam się głośno, kiedy dziewczyna podskoczyła i zaklaskała w dłonie. Pisnęłam razem z nią ze szczęścia, odwracając się do tyłu, gdy poczułam obejmujące mnie ramiona od tyłu. Żołądek wykonał chyba fikołka na widok Justina i jego rozbrajającego uśmiechu.
- Hej, kochanie. - Pocałował mnie w policzek cztery razy, co było uroczym gestem. Złapałam jego dłoń mocno, gdy przywitał również moich przyjaciół i pochwalił Camerona za jego ostatni plakat na temat motoryzacji. - Tylko nie to. - Zacisnął szczękę, widząc zbliżającego się swojego ojca razem z Pattie i dziećmi. Maddie i Cam dosłownie wyparowali.
Poczułam jak puls mi wzrasta, a bijące serce czuję niemalże w policzkach.
- Dzień dobry - odezwałam się powoli i bardzo niepewnie; nie miałam pojęcia czy przedstawić się jako dziewczyna ich syna, a może jako zwykła koleżanka. Jednak Justin pomógł mi się z tym uporać, w chwili gdy tylko jego duża dłoń owinęła się wokół mojej talii. - Jestem Lizzie - dodałam, wyciągając dłoń w kierunku ojca chłopaka, jednak on tylko uniósł swoje brwi do góry, nie zaszczycając mnie odwzajemnieniem gestu. Poczułam się cholernie zażenowana, co prawdopodobnie zostało ukazane na moich policzkach. Cofnęłam dłoń, postanawiając się już nie odzywać.
- Ale z ciebie dupek - parsknął gorzkim śmiechem Justin do swojego ojca. Przeczuwałam, że jego ojciec już przeprowadził wcześniej rozmowę z rodzicem o mnie. Pattie spojrzała na mnie tylko współczująco, podczas gdy Jaxon przytulił się do moich nóg. Zmierzwiłam mu włosy, podnosząc wzrok na Jeremiego.
- Zająłbyś się piłką na poważnie, a nie zachowujesz się jak pieprzony szczeniak. Może i lubisz panienki, ale sam wiesz, że nie na dłuższą metę - rzucił mężczyzna z aroganckim uśmiechem. Byłam w szoku jak można mówić tak do swojego dziecka. Rozumiałam swój kontakt z tatą, ale Jeremy był kompletnie kimś innym. Powinnam poczuć się zraniona jego słowami, ale bardziej obawiałam się, że krzywdzą one Justina, czułam jak jego mięśnie się spinają z każdym słowem, aż bałam się na niego spojrzeć.
- Niech pan... - podniosłam głos, ale Justin mi przerwał.
- Sam byłeś z mamą w takim wieku, mimo że trenowałeś. Hipokryta.
Jeremy wyrzucił ręce w górę, a Pattie wydawała się zrozpaczona, nie wiedząc czy powinna odejść z dziećmi, lub mieć oko na sytuację. Postawiła na to drugie.
- I zobacz do czego mnie to doprowadziło? Jestem po rozwodzie, z bezużytecznym dzieciakiem na głowie, a moja kariera przestała istnieć. Może gdyby nie to, dalej byłbym w reprezentacji.
- Wyrzucili cię, bo nie byłeś wystarczająco dobry. I nigdy nie byłeś w reprezentacji. Grałeś w drugiej lidze, albo rezerwowy. Nie przypisuj sobie rzeczy, których nie dokonałeś - rzekł kpiącym głosem Justin i pociągnął mnie w drugą stronę, przeciskając się przez tłum. Czułam ból przez fakt, z jaką siłą ściskał moją dłoń, jednak wtedy starałam się nie zwracać na to uwagę. Martwiłam się, że ojciec chłopaka tak bardzo go rani, a ja nie mam na to żadnego wpływu.
- Musisz iść usiąść. Ja zostaję tu, bo będę przemawiał. Spotkamy się po zakończeniu.
- Muszę od razu po zakończeniu iść na aulę przygotować Project 98. Przyjdziesz? - spytałam nerwowym głosem, spoglądając w ciemne oczy chłopaka, który pokiwał głową i ucałował moje wargi czule.
- W porządku.
- Nie denerwuj się tylko. Pomyśl o czymś miłym.
- Pomyślę o tobie. Leć już. - Mrugnął do mnie, jednak wiedziałam, że nadal emocje niemalże kipią w nim. Potrząsnęłam głową sama do siebie i odnalazłam miejsce zajęte przez Maddie i Camerona dla mnie. Nie byłam skora do rozmowy w tamtym momencie i w kółko wałkowałam sytuację, jaka miała miejsce kilka minut temu. Myślałam, że Justin przesadza, mówiąc okropieństwa na temat swojego ojca, jednak teraz go całkowicie rozumiałam. Pałałam nienawiścią do Jeremiego i gdy tylko obserwowałam go wśród tłumów ludzi, którzy go z podziwem słuchali i szanowali, gotowało się we mnie ze złości, a dłoń zaciskała się w pięść.
- Zaczyna się! - Rozległy się podniecone szepty innych osób, a moja cała uwaga skierowała się na ogromny podest. Dyrektor kilka razy odchrząknął i zaczął bardzo długą  jednakże ciekawą i wzruszającą przemowę na temat dorosłości i nauki. Słuchałam go uważnie, jednak cały czas mój wzrok uciekał na chłopaka, który siedział ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Zagryzłam wargę, pragnąc aby te miodowe oczy odnalazły moje, jednak próżna nadzieja. Justin głęboko nad czymś rozmyślał.
Starałam się skupić na wszystkich monologach, anegdotach i nagrodach, jednak było to cholernie ciężkie. O mało co nie przegapiłabym odbioru własnego dyplomu i nagrody za wybitne osiągnięcia w olimpiadach z języka hiszpańskiego. To jednak było niczym w porównaniu do ilości nagród i wyróżnień, jakie otrzymał Justin. Był najbardziej obdarowywaną osobą w naszej szkole, a zaraz po nim Stephanie Tucker.
Przemowa Justina nie była krótka, ani długa. Mówił tak przekonująco, że zastanawiałam się czy improwizuje, czy nauczył się na pamięć. Wspomniał o zawartych przyjaźniach, nauce, przeżyciach szkolnych i życiu jakie na nas czeka. Użył pięknego cytatu, który sprawił, że większości łza zakręciła się w oku. Na sam koniec, jako najważniejszą dla niego rzecz, podziękował trenerowi za wysiłek, włożony trud, na co Craig prawie zalał się łzami, ale starał się opanować swoje emocje (jak widać, nie udało mu się). Klaskałam gorączko, kiedy Justin zszedł ze sceny, a wtedy cała graduacja dobiegła końca, a każdy absolwent wyrzucił w powietrze swój biret zgodnie z obowiązującą tradycją. Zaśmiałam się, gdy biret Maddie spadł na babcię kogoś z uczni i ruszyłam razem z tłumem innych osób w kierunku auli, uprzednio oddając mamę togę, aby ja zabrała. Denerwowałam się faktem, że będzie tam ogromna ilość osób i że może coś nie wypalić.
- Will! Wszystko gotowe? - zawołałam z paniką, idąc wnęki, w której chłopak miał całe nagłośnienie, sprzęt i mikrofon. Podał mi go. - Nie dam rady!
- Nie marudź, idź i jak skończysz, to projekt pojawi się na ekranie.
Do środka weszła pani Wigmore z nieodgadnioną miną.
- Lizzie, publiczność czeka. Nie zawiedź mnie.
Przykro mi, niestety tak właśnie zrobię, pomyślałam.
Nie odpowiedziałam, tylko nerwowo ściśnęłam mikrofon i wyszłam na scenę, z której wszystko widziałam z góry. Czułam jak robi mi się niedobrze na widok tak ogromnej ilości osób, ale starałam się zachować maskę obojętności na twarzy.
- Um, więc... Chciałabym podziękować każdemu za przyjście tutaj - zaczęłam, niepewnie spoglądając na rzędy, starając się wyłapać mojego chłopaka. Dostrzegłam go, gdy spóźniony szedł na aulę i usiadł w ostatnim rzędzie. - Project 98 będzie tym razem o osobie, którą bardzo dobrze znacie. Kapitanie naszej szkolnej drużyny, który dostał kontrakt u kilku z najlepszych klubów w Kanadzie oraz naszym kraju. Oczywiście, jeszcze nie podpisał żadnego z nich, jednak jest to prawdopodobnie największy sukces, jaki mógł osiągnąć w tak młodym wieku. Gratulacje - uśmiechnęłam się delikatnie, gdy tłum zgodny z moimi słowami zaklaskał i nagrodził kapitana aplauzem. - Chciałabym uświadomić wam, że każdy z nas kryje sobie coś więcej, niż to co reprezentujemy w szkole. Możemy nosić maskę każdego dnia. Nie ufajcie pozorom. Ja zaczynając Project 98, nigdy nie spodziewałabym się, tego co nastąpi - zakończyłam, biorąc wdech do ust, a gdy ponownie oklaski ucichły rozległo się rozpoczęcie filmu. Wróciłam za kulisy, przecierając twarz dłońmi. William kontrolował nieustannie sytuację, więc usiadłam sama tak w cieniu, aby nie było mnie widać, a ja mogłam doskonale obserwować Justina. Słyszałam stłumione dźwięki pochodzące z projektu. Projektu, który tak wiele zmienił. Uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc urywki swoich słów lub Justina.
"Treningi to dla mnie sama przyjemność."

"West High School Los Angeles!"

"Jeszcze raz tak powiesz, a drużyna będzie zbierać ci się na wieniec"

"Mów do mnie, Lizzie. Muszę się uspokoić."

"On już taki jest, do tego trzeba się przyzwyczaić."

"Traktuje nas jak rodzinę."

" Czyli mam na ciebie dobry wpływ. - odparłam, mimowolnie się uśmiechając rozbawiona na jego słowa."

"Próbował uparcie dokończyć pompki, zmagając się ze śmiechem, bo widocznie mój go zarażał, aż nie wytrzymał i zgiął ramiona, opadając na murawę."

"Na przykład piłka nożna, dziewczyny nie umieją dobrze kopać."

"Rodzice się rozstali, a tata był przez kilka lat z inną kobietą, a potem znowu wrócił do mojej mamy."

"Jako kapitan masz osobny pokój? To śmieszne!"

"Naprawdę mnie nie znosiłaś?"

"Zapraszamy na podium! - rozległ się głos przez megafon, a ja oderwałam się od chłopaka."

Pociągnęłam nosem, słysząc burzę braw, gdy tylko projekt się zakończył po kilkudziesięciu minutach  i podniosłam zaszklone spojrzenie na ostatni rząd w sali, na osobę, która jako jedyna nie klaskała i nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół.

Justin płakał.

                                

#project98ff

dziękuję

(nie, to nie koniec p98)

wtorek, 25 października 2016

47. Pamiętasz gdy?

                                  

Czułam się dosłownie wyczerpana całym dzisiejszym dniem, nie byłam zdecydowanie na to przygotowana w najmniejszym stopniu. Na moich policzkach były zeschnięte ślady łez z poprzedniej nocy oraz ból moich nóg, gdy tylko się spróbowałam poruszyć. Byłam po prostu wycieńczona tym, co wczoraj przeżyłam, gdyż było to dla mnie ogromne wyzwanie. W końcu zmusiłam samą siebie, aby wyłączyć budzik, lecz nie miałam ochoty iść do szkoły. Już i tak zostało kilka dni do zakończenia naszego roku, więc nie widziałam sensu w pojawianiu się na lekcjach. Przetarłam oczy, podnosząc swoje zmęczone ciało z łóżka i nasunęłam na stopy moje puchowe kapcie, uprzednio uwijając się cała kołdrą, gdyż pogoda za oknem była do kitu. Zeszłam po schodach na dół, kierując się odgłosami smażonego dania na patelni i zastałam swojego brata, a raczej jego tył sylwetki. Oparłam się o framugę drzwi, patrząc sennie na chłopaka.
- David? - mruknęłam pod nosem, obserwując jak wyłącza gaz i nakłada sobie mięso na talerz. Uniósł brew pytająco, niemo nakazując mi, abym mówiła dalej. - Mogę nie iść do szkoły?
Nie myślcie, że mogłam sobie robić to co chciałam, mimo że teoretycznie miałam osiemnaście lat, to nadal David robił za mojego ojca i sprawował nade mną wszelką kontrolę. Nie mogłam nie iść do szkoły od tak, czy wychodzić gdzie chcę. Zawsze musiało to być za jego zgodą.
David spojrzał na mnie uważnie, parskając śmiechem. Zabawne w tej sytuacji było to, że brat sam olewał szkolne obowiązki, ale jeśli chodzi o mnie to robił mi wywody.
- Nie. I tak ci na dużo pozwalam, mama ostatnio mnie o to opieprzyła.
- Chodzę dzień w dzień do szkoły, nic się nie stanie jak nie pójdę raz. Posprzątam w domu i wypiorę twoje rzeczy - westchnęłam, wiedząc, że to jedyne wyjście, aby go przekonać. David nie odpowiedział już nic, więc przyjęłam to jako zgodę. Zadowolona ruszyłam na górę, opadając na łóżko ponownie. Próbowałam zasnąć, jednak z myślą, że nie muszę iść do szkoły całkowicie odechciało mi się spać. Kręciłam się chwilę, aż wyjęłam telefon spod poduszki, sprawdzając wszystkie portale społecznościowe, wstawiając jedno ze zdjęć, które zrobiłam na wczorajszym koncercie. Kiedy ból głowy mi nie ustąpił, postanowiłam wziąć jakąś tabletkę z nadzieją, iż uśmierzy mój ból. Włączyłam radio w pokoju i zaczęłam sprzątać w pokoju, nie siląc się nawet na zdjęcie piżamy, gdyż była wystarczająco wygodna i ciepła. Poskładałam kilka ubrań, zawiesiłam na wieszakach, odkurzyłam i zabrałam się za zrobienie prania, które nie trwało długo, gdyż miałam już w tym wprawę. Skończyłam wszystko robić po godzinie i wtedy byłam już wolna. Powróciłam na dół z zadowolonym uśmiechem, mając ochotę na zrobienie kruchych cząsteczek. Szczerze mówiąc była to jedna z niewielu rzeczy, które potrafiłam przyrządzać. Zawsze to David gotował w naszym domu lub mama. Właśnie wyjmowałam odpowiednie składniki, kiedy brat ściągnięty do pomieszczenia przez hałas postanowił się dołączyć.
- Zacznij to mieszać, a ja ustawię piekarnik i przygotuję blachę - oznajmił po kilku minutach, a ja ochoczo pokiwałam głową, czując, że zaczyna kręcić mi się w nosie, co spowodowało kichnięcie.
Zaklęłam, kiedy musiałam wierzchem dłoni wycierać swój policzek z białego proszku, jednak to tylko pogorszyło sprawę i wyglądałam, jakbym wpadła twarzą w miskę pełną mąki. Zdarzało mi się to za każdym cholernym razem.
- Może masz na coś alergię? - zasugerował rozbawiony David, zerkając na mnie przez ramię, gdy pochylał się przy piekarniku.
- Na twoją głupotę - mruknęłam, specjalnie brudząc swoje dłonie pozostałą mąką i czekałam, aż podejdzie do blatu i gdy się tak stało, przesunęłam dłońmi po jego twarzy, wyczuwając przy okazji kilkudniowy zarost.
- Wiesz dobrze jak to się skończy, więc po co to zaczynasz? - spytał, podchodząc do mnie z połową twarzy oraz kosmykiem włosów ubrudzoną, co wyglądało przekomicznie. Wolałam nie wiedzieć, co w takim razie myśli o mnie mój brat. Śmiejąc się, uciekłam od brata, jednak wtedy oboje usłyszeliśmy dźwięk dochodzący z laptopa pozostawionego na stoliku w salonie. Westchnęłam, widząc połączenie dochodzące od wspólnego konta naszych rodziców.
- Idź, ja dokończę i zaraz przyjdę.
Starając się nie tracić entuzjazmu, jaki moment temu we mnie kipiał, uformowałam z masy ciasteczka i wsadziłam blachę do środka, ustawiając alarm za dwadzieścia minut. Myłam dłonie o wiele za długo niż przypadało normalnie czasu na tą czynność. Nie miejcie mi za złe - kochałam moich rodziców bezgranicznie, w końcu to moi rodzice, jednak rozłąka przez przeprowadzkę do Davida znacznie wpłynęła na nasze relacje. Z ojcem nie umiałam już normalnie rozmawiać, chyba miałam do niego żal o nasze dzieciństwo i twardy jego charakter. Wiem, że Davida zawsze bolało to, że nie mógł mieć ojca zawsze przy sobie, nasz zazwyczaj służył na misji, a kiedy wracał nie chciał zajmować się błahostkami jak mecz dziecka, czy nowy akord, jakiego nauczyła się jego córka. Teraz wystarczała mi zwykła rozmowa przez telefon raz na dwa miesiące i nie czułam potrzeby odwiedzania ich. Oczywiście wszelkie spotkania wychodziły od ich inicjatywy.
Ocknęłam się ze swoich myśli dopiero, gdy po raz kolejny usłyszałam jak brat mnie woła do salonu. Wytarłam dłonie w ściereczkę i chwilę potem znalazłam się w pomieszczeniu, siadając na miejscu obok Davida.
- Cześć - powiedziałam zaskoczona widokiem dwójki rodziców przed kamerą, co zdarzało się rzadko, gdyż zazwyczaj każde z nich dzwoniło z osobna. Mama miała jak zwykle spięte włosy i nienaganny makijaż, a twarz taty promieniała tym co zawsze, czyli obojętnością. Przeniosłam wzrok znowu na rodzicielkę.
- Lizzie, co słychać? Miałaś zadzwonić ostatnim razem. - Wytknął mi tata, próbując dobrze spełniać swoje obowiązki ojca, jednak dobrze wiedziałam, że nie przejmuje się zbytnio co u mnie się dzieje. Ostatnim razem, gdy pokazywał wobec mnie jakieś uczucia było jak wyjeżdżałam z domu do Davida. A to był spory kawał czasu temu.
- Zapomniałam. - Skłamałam, uderzając się otwartą dłonią w czoło. Oczywiście, że nie zapomniałam. Miałam dużo na głowie przez ostatni czas, a wieczorami ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę była konserwacją z tatą, który nigdy nie opowiadał co u niego, tylko kazał mi mówić.
David szturchnął mnie w ramię znacząco. Dobrze wiedziałam, o co mu chodziło.
- Ostatni tydzień byłam naprawdę zalatana, kończę projekt o...tym chłopaku, kapitanie i nie miałam czasu, aby dzwonić. - Zatrzymałam się przed wzmianką o Justinie, nerwowo pocierając dłońmi o swoje uda. Postanowiłam nie wspominać nic rodzicom o koncercie, na którym wczoraj byłam, gdyż prawdopodobnie byliby źli, że Davida tam ze mną nie było. Już słyszałam głos mamy w głowie "Przecież mogło coś ci się stać! Mogłaś się zgubić, poza tym nigdy nie wiesz, kogo spotkasz spośród tego tłumu! Równie dobrze może stać terrorysta z podłożoną bombą!"
- O Justinie? I pamiętasz, że w piątek przyjedziemy na twoją graduację?
- Tak - ponownie skłamałam. Rany, kompletnie zapomniałam, że kończę szkołę zaraz po projekcie. Nie byłam na to gotowa. - Jak trzyma się Asian i Patrick? - Prędko zmieniłam temat, aby nie rozgadała się o moim potencjalnym chłopaku i z ulgą zauważyłam, że chwyciła haczyk, opowiadając o miesiącu miodowym zakochanej pary. Jej paplanina trwała sporo czasu, więc w międzyczasie poszłam wyjąć upieczone ciasteczka, których wyszło naprawdę sporo. Zanotowałam sobie w głowie, aby pomyśleć wieczorem o graduacji i czy na pewno wszystko, co potrzebne jest załatwione. Zaniosłam część bratu, zjadłam kilka z zimnym mlekiem, a większość schowałam do opakowania i ukryłam w lodówce, gdyż chciałam wziąć je jutro dla chłopaków na lunch. Podobno Ryan jest łasuchem.

                                      

- Upiekłam dla was ciasteczka! - Przysiadłam się do chłopaków z szerokim uśmiechem na twarzy. To wręcz magiczne, że samo towarzystwo kolegów sprawia, iż mój humor gwałtownie się poprawia. Przygładziłam dłonią spódniczkę, jaką miałam na sobie, zauważając, że brakuje przy stoliku osoby, którą najbardziej chciałam zobaczyć.
Ryan uniósł brwi, nieufnie spoglądając na sporą ilość ciasteczek, aż wpakował sobie jedno z nich do ust. Jego mina mówiła sama za siebie, więc Neville, James i Zack podążyli za jego śladem. To dziwne, ale sprawiało mi to przyjemność, że im smakowało. Uśmiechnęłam się, następnie pijąc długiego łyka wiśniowego soku.
- To urocze, że specjalnie dla nas je wzięłaś - odezwał się ciemnowłosy Zack z zabójczym uśmiechem.
- Będąc szczerym to nie upiekłam ich z myślą o was, jednak wzięłam je do szkoły absolutnie dla was. - Wyszczerzyłam zęby, pokazując dwa rzędy zębów. Brzuch mi się zacisnął, kiedy dostrzegłam Justina; spoglądałam na niego z uśmiechem, jednak ten gest szybko znikł mi z twarzy, kiedy chłopak kompletnie nie zwracał na mnie uwagi. Widocznie unikał mojego wzroku. Od razu moja pogodność gdzieś wyparowała, a chęć na dokończenie soku do końca zniknęła. Zamiast tego wbiłam wzrok w blat stołu, podczas gdy moje myśli gorączkowo krążyły wokół faktu, że Justin jest na mnie zły, a przecież pożegnałam się z nim bardzo wylewnie, kiedy odwiózł mnie do domu po koncercie. Ten chłopak był dla mnie niekończącą się zagadką, przysięgam. Podniosłam w końcu wzrok, aby przyłapać go na patrzeniu się na mnie, jednak tym razem nie odwrócił spojrzenia i próbowałam wyczytać coś z tego, jednak na nic. Roztaczał dzisiaj wokół siebie aurę chłodu i było to dosyć nieprzyjemne, zwłaszcza, że mieliśmy ze sobą dosyć bliski kontakt, a ja stałam wciąż na niestałym gruncie. Nie miałam pewności, że następnego dnia Justinowi nie strzeli coś do głowy i nie zerwie ze mną kontaktu.
- Nie masz ze sobą kamery? - odezwał się w końcu chłopak, a ja zacisnęłam dłoń nerwowo na do połowy pustym kartonie z sokiem. Pokręciłam głową.
- Nie, projekt teoretycznie już zakończyła. Will przychodzi do mnie dziś i jutro, raczej już skończymy go w czwartek.
- Will? - Jego brwi ściągnęły się ku dołowi, a oczy zmrużyły.
- Ten grafik szkolny - mruknęłam, wyczuwając w jego głosie nutę zaborczości, co było kompletnym przeciwieństwem wobec jego zachowania.
- Stary, masz i się przymknij - zmienił temat taktownie Neville, podając Justinowi ciasteczko, które się sporo pokruszyło w trakcie drogi do szkoły. Chłopak bez zbędnych słów zajął się jedzeniem, a ja oparłam dłoń o stół, czując dopadający mnie smutek. Miałam idiotycznie wrażenie, że wraz z projektem skończy się moja relacja z Justinem. Tak często się zdawało. Że dwojga ludzi łączyła tylko jedna rzecz i to stanowiło fundament ich znajomości. Obawiałam się, że tak będzie ze mną i nim.
Wzięłam głęboki wdech do ust, czując jak moje oczy robią się wilgotne, co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej i za każdym razem z powodu kapitana naszej szkolnej drużyny. On również dopiero dziś się pojawił w szkole, która niemalże płaszczyła się przed nim, z powodu wygranego pucharu. Wymamrotałam pod nosem, że już idę na lekcje, choć to było słabe kłamstwo, dlatego, że przerwa miała jeszcze ponad 20 minut. Zabrałam resztę ciasteczek w opakowaniu i schowałam je do torby. Wyrzuciłam karton z napojem do kosza, pozbywając się nagromadzonych łez w moich oczach, z czego byłam bardzo zadowolona, bo nie znosiłam, gdy stawałam się przy kimś nazbyt emocjonalna. Zamknęłam za sobą obszerne drzwi od stołówki, dostrzegając w tłumie Camerona, jednak nie miałam nastroju na pogaduszki, więc tylko przyłożyłam dłoń do ust i pomachałam mu, na co on puścił mi oczko. Z słabym uśmiechem na twarzy przepychałam się przez uczniów, aż poczułam nagły napływ powietrza do moich ust. Dłonie machinalnie powędrowały do mojej twarzy i zakryłam ją dłońmi, aby się uspokoić. Nie wiem sama na co liczę. Że po szkole między mną a Justinem nadal coś będzie? Przecież mamy kompletnie inne wizje naszej przyszłości, on zawodowo będzie grał w piłkę nożną, a ja zapewne będę miała szare, monotonne życie i codziennie zasypiała nad książkami do tłumaczenia z hiszpańskiego na angielski.
- Lizzie? Co się dzieje? - Usłyszałam głos koło siebie i podskoczyłam w miejscu, zdejmując dłonie ze swojej twarzy. W pierwszej chwili myślałam, że to Dan, jednak gdy ujrzałam Justina, poczułam ogarniającą mnie ulgę, ale i nagły ucisk w żołądku. Obecność chłopaka zawsze będzie na mnie oddziaływała silnymi emocjami.
Jego miodowe oczy były przepełnione niezrozumieniem i troską, co mnie zirytowało, gdyż co chwilę ukazywał inne uczucia i nie mogłam kompletnie sprecyzować co czuł, albo jaki miał humor. Palcami przebiegł po swojej niesfornej grzywce, unosząc ją do tyłu, a drugą dłonią oparł się o miejsce na ścianie tuż obok mojej głowy.
- Te pytanie to ja powinnam ci zadać. - Skrzyżowałam dłonie na klatce piersiowej, uprzednio poprawiając torbę na moim ramieniu, która była tak lekka, że nieustannie z niego spadała. Wzięłam w zęby wnętrze policzka, decydując się na spojrzenie w jego oczy, aby pokazać mu, że jestem pewna swych słów i nie mówię ich tylko na odczepkę.
Justin obrzucił jadowitym wzrokiem jakiegoś chłopaka, który się nam przyglądał.
- A co ma być nie tak? - Powoli znowu powrócił wzrokiem na moją twarz, a jego palec wcisnął się w zagłębienie mojego dołeczka.
- Jeśli masz zamiar robić z siebie idiotę, to nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, Jus. - Wraz ze słowami strzepnęłam jego dłoń poirytowana i sprytnie wydostałam się sprzed jego postaci, idąc w stronę szkoły, jednakże to zostało mi uniemożliwione, przez pociągnięcie za mój nadgarstek. Zostałam zmuszona, aby się odwrócić. Wściekłość biła ode mnie, za to Justin emanowałam stoickim spokojem.
- Co chcesz usłyszeć, Lizz?
- W co ty grasz, Justin? Wczoraj było tak dobrze, a dziś zachowujesz się jak ostatni dupek! Masz w ogóle zamiar ze mną utrzymywać kontakt po zakończeniu projektu?
Justin parsknął z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że mam, co to za pytanie? Nie wytrzymałbym bez ciebie jednego dnia.
Potrząsnęłam głową, patrząc gdzieś w przestrzeń za nim, więc Justin kontynuował.
- Dobrze wiesz, że to mi bardziej zależy na tobie, niż ci na mnie. To ja się zachowuję jak zakochany kundel, a ty próbujesz zgrywać pozycję królowej lodu. Ile razy spotykaliśmy się bez pieprzonej kamery? Nie obchodzi mnie ten projekt. Szukałem kretyńskich wymówek, aby tylko się z tobą spotkać, a to ty zawsze brałaś z własnej inicjatywy swoją kamerę.
Przez chwilę nie wiedziałam co mam powiedzieć, gdyż było to całkowitym przeciwieństwem, niż to czego się spodziewałam. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, jednak ponownie nie dano mi szansy.
- Dziwisz mi się dlaczego jestem taki humorzasty? Bo cię... Bo się w tobie, do kurwy nędzy, zakochałem i wkurwia mnie fakt, że kiedyś byłem niezależny, a teraz wystarczy jedno słowo, a zrobię byle gówno, aby być tylko przy tobie i abyś się uśmiechała. Bo rzadko się uśmiechasz, wiesz? A powinnaś to robić częściej. Ja... - Zacisnął zęby, a jego oczy błądziły po mojej twarzy. Miałam wrażenie, że chciał powiedzieć jeszcze coś, ale nagle przerwał. - Dlaczego tak ciężko ci zrozumieć, że ja.. - Wziął głęboki wdech, a jego głos łamał się z każdym słowem. Przysięgam, że przez moment w jego oczach błysnęły łzy, jednak ułamek sekundy potem ich już się pozbył. Puścił moje dłonie i przykucnął przy ścianie, opierając się o nią. Nie patrzył na mnie. - Wiesz, że nigdy nie miałem dziewczyny. Nigdy do żadnej nic nie czułem, oprócz pociągu seksualnego. Całe życie się zarzekałem, że uczucia to nie moja broszka i czuję się źle z tym, że nie podołałem. Nie chcę nic do ciebie czuć. Zasługujesz na gwiazdy z pierdolonego nieba, a dostajesz kogoś takiego jak ja. Nie chcę. Nie chcę. - Przetarł twarz dłońmi, a ja poczułam jak gula rośnie mi w gardle, bo to pierwszy raz, kiedy Justin wyrzucił coś z siebie więcej niż tylko złość i pokazał swoje uczucia. Przykucnęłam przed nim, trzymając dłonie na jego kolanach, ignorując donośny dzwonek, oznajmiający koniec długiej przerwy. Brakowało mi słów, którymi mogłabym określić, to co myślę. Wpatrywałam się w chłopaka, który unikał mojego wzroku, jakby nie mógł na mnie patrzeć. - Pamiętasz gdy miałaś trening z nami i ćwiczyłaś ze mną, gdy robiłem pompki i oboje spadliśmy? Śmiałaś się jakby to było najzabawniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek się zdarzyła, a ja patrząc na ciebie, wiedziałem, że mam przesrane. Stało się to tak nagle. Wiedziałem, że ty... nie czułaś tego samego co ja i dlatego byłem takim chujem dla ciebie. Do dzisiaj jestem, bo mam nadzieję, że to pomoże mi się odsunąć się od siebie, ale na próżno - dokończył ponuro, nadal patrząc w poprzednie miejsce. Delikatnie pocierałam jego łydkę w kompletnym szoku. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Justin coś czuł do mnie, zanim ja to poczułam. I że tak dobrze to ukrywał. - Mam wyrzuty, że tak ci namieszałem w głowie. Jesteś wręcz ideałem dziewczyny, a ja?
- Jesteś spełnieniem marzeń każdej jednej dziewczyny, jaką znam. Nie gadaj głupot - mruknęłam w końcu, siadając na miejscu koło chłopaka i położyłam głowę na jego ramieniu, jednocześnie splatając bardzo mocno jego palce ze swoimi. Chciałam mu dać do zrozumienia, jak wiele te wszystkie słowa dla mnie znaczyły. Justin odwzajemnił uścisk.
- Mam wiele wad. A największa, że jestem chujem, wobec tych, na których mi zależy.
- Ja też mam wiele wad. Tylko jeszcze nie zdałeś sobie z ich sprawy, albo ich nie odkryłeś.
- Nie wierzę.
Parsknęłam śmiechem. Justin również spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie umiem gotować. Ciągle spalam jedzenie i David wygania mnie z kuchni. Wychodzą mi jedynie najprostsze do zrobienia ciasteczka. I jestem naprawdę okropną siostrą wobec Davida. Nie umiem kompletnie ścisłych przedmiotów. Łatwo się denerwuję. - Zaśmiałam się mimowolnie. - Zawsze muszę mieć ostatnie słowo, ciągle wszystko planuję, muszę mieć plan B na każdą sytuację. Nie odpowiada mi też kilka rzeczy w wyglądzie, ale na to nie mam wpływu, więc nie będę się rozczulać nad sobą. Jestem uparta jak osioł. I wiesz, kiedyś za bardzo żyłam książkami. To była ogromna wada. Dziś się nauczyłam, żeby za dużo nie oczekiwać, bo mogę się rozczarować. - stwierdziłam, opuszczając wzrok do dołu.
Zapadła między nami cisza. Mogłabym dalej wymawiać wady swojego charakteru, jednak miałam nadzieję, że to mu wystarczy. Przecież nikt nie był idealny, a to sprawiało, że jesteśmy ludzcy. Czułam jak kciuk chłopaka krążył po wierzchu mojej dłoni.
- Pójdź ze mną na bal absolwentów po graduacji.
Zdumiona podniosłam głowę z ramienia nastolatka, oblizując usta nerwowo.
- Nie miałam zamiaru nawet na niego iść. A co z Olivią? - Uniosłam brwi do góry.
- Zmieniłem zdanie, nie chcę z nią iść. I nie rozumiem, dlaczego nie chcesz się tam wybrać. Przecież to jedyne takie przeżycie w twoim życiu.
Wzruszyłam ramionami, gdyż nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pójść z Justinem, bo od początku było wiadomo, że ma już partnerkę. A ja nie czułam, że prom jest czymś niezwykłym i że moja obecność na nim jest konieczna. Zagryzłam dolną wargę, ponieważ myśl wybrania się tam z Justinem, z nim, była dla mnie niesamowita. Chciałam z nim spędzać, jak najwięcej czasu.
- W porządku. - Uśmiechnęłam się minimalnie, po czym poczułam pocałunek Justina na moim policzku. - Świetnie tańczysz, więc mam nadzieję, że nie wypuścisz mnie z ramion tego wieczoru.
- Zamorduję każdą osobę, która z tobą zatańczy, a to nie będę ja. - Wyszczerzył zęby w zawadiackim uśmiechem.
- Muszę ostrzec Camerona - zachichotałam, podnosząc dłoń Justina do swoich ust i złożyłam na jej zewnętrznej części długi pocałunek. Uwielbiałam to robić.
Zaśmiał się i nic nie mówił przez dłuższą chwilę. Przymknęłam oczy na moment.
- Ja nie mogę określić momentu, w którym się w tobie zakochałam. To z każdym dniem po prostu robiło się intensywniejsze. Chyba wszystko zaczęło się, od kiedy uczyłam cię grać na gitarze u mnie w domu i słuchaliśmy płyty - powiedziałam po chwili. Zapewne chciałby to wiedzieć.
- To jeden z najfajniej spędzonych chwil z tobą. - Pokiwał głową, następnie wsuwając kosmyk moich włosów za ucho. - Będę przemawiał na graduacji. Mój ojciec też będzie.
- Stresujesz się?
- Tylko obecnością ojca - odparł krótko, wstając i pociągnął moje ręce, abym zrobiła to samo. Otrzepałam swoją spódniczkę i przylgnęłam do torsu chłopaka, mocno go przytulając go. Wiedziałam, że go kocham, jednak nie mogłam mu tego powiedzieć, gdyż wiedziałam, że jest zakochanie się, a kochanie to co innego i mogłabym go tym tylko wystraszyć. Schowałam twarz w jego szyi, zaciągając się jego pociągającym zapachem. Ucałowałam krótko jego szyję.
- Bądź moją dziewczyną. - Czułam ruch jego warg przy moim uchu, co wywołało u mnie ogromną ilość dreszczy wzdłuż kręgosłupa. Głos chłopaka brzmiał stanowczo, jednak drżał przy niektórych sylabach. Wiedziałam, że to dla niego spory krok. Mocniej zacisnął ramiona wokół mojej talii.
- Widzę, że nie przyjmujesz odmowy - zażartowałam, aby rozluźnić atmosferę.
- Nie w takim przypadku - zaśmiał się, chowając twarz w moim włosach.
- A więc witaj mój chłopaku.
- Cudownie to brzmi. - Justin ucałował moje usta, a ja ze śmiechem odwzajemniłam ten czuły gest. Miałam wrażenie, że mój brzuch zaraz eksploduje z emocji. - Zostawiłaś mi jeszcze trochę tych ciasteczek?
- Nie - mruknęłam, chociaż moja mina i uśmiech mówiły same za siebie, co sprawiło, że chłopak pociągnął za jeden z moich policzków z czułą miną, która coraz częściej pojawiała się na jego twarzy. Justin wybuchnął śmiechem.
- Ty przebrzydła poczwaro.

                                
#project98ff - pamiętajcie o hashtagu!
bieburtay
Wiem, że rozdziały są rzadko, ale czasu nie mam tyle, ile bym chciała. Przepraszam, ale dziękuję każdemu, kto nadal ze mną jest i czyta 
PROJECT98-FF.BLOGSPOT.COM