Nigdy nie lubiłam niedziel. Niby był to dzień wolny od szkoły czy od pracy, dzień, gdy jeździmy do rodziny na niedzielne obiady. Ja za to, gdy tylko budziłam się w niedzielny poranek myślałam tylko o tym, że kolejny tydzień się kończy, a jutra od nowa go zaczynamy. I tak w kółko. W te dni nigdy nie miałam wspaniałego humoru, rozmyślałam nad wszystkim i nie spędzałam tego dnia z pewnością produktywnie. Nawet w wakacje nie potrafiłam się cieszyć niedzielą, bo wiedziałam, że każda niedziela zbliża mnie do otrzymania listów od uczelni z odpowiedzią czy się dostałam na studia.
Leżałam na łóżku oglądając któryś z kolei odcinek komediowego serialu, jednak musiałam zejść w końcu na dół coś zjeść, bo unikałam tego cały poranek. Kiedy podniosłam się z łóżka, poczułam dyskomfort na dole, przez co skrzywiłam się. Słyszałam, że to normalne u niektórych dziewczyn po pierwszym razie, więc się nie martwiłam, aż tak bardzo. Justin wyszedł dopiero po upewnieniu się, że wszystko w porządku, trochę ponaśmiewał się z sposobu, w jaki się poruszałam po wczorajszym, jednak ostatecznie przyniósł mi ciepłe bułki z mlekiem (których nie tknęłam) oraz koc, którym mnie opatulił. Ruszyłam na dół, wciąż trzymając milutki w dotyku koc na plecach. Miałam nadzieję, że Justin nie dał do zrozumienia Davidowi swoimi głupimi żarcikami, że coś się wczoraj wydarzyło.
- Zrobiłeś sałatkę? Pycha - mruknęłam głośno w stronę starszego brata, który siedział w salonie, wyjmując widelec z szuflady i zaczęłam wyjadać z miski sałatkę. Ruszyłam do salonu, zauważając przy Davidzie jego dziewczynę, na co uśmiechnęłam się. Nie widziałam Abby już dosyć długo.
Specjalnie wepchałam się między Davida a Abigail, udając, że nie widzę jego niezadowolonej miny i utkwiłam wzrok w telewizorze, nie przerywając jedzenia sałatki.
- Jak było na balu? - zagaiła Abby, szturchając mnie ramieniem, a ja spojrzałam na nią, a potem wróciłam spojrzeniem na ekran urządzenia.
- Cudownie, miałam przepięknie ozdobioną szkołę, zresztą pokażę ci zdjęcia, jak tylko będę miała.
- Było lepiej niż na moim i Davida balu? I ty i Justin jesteście parą?
- Wizualnie tak, chociaż było to ciężkie to przebicia - odparłam z leniwym uśmiechem na twarzy, zerkając na zdjęcie z balu brata wiszące na ścianie tuż obok fotografii ślubnej moich rodziców. Wyglądali razem wspaniale. - Uh, jesteśmy - ucięłam krótko, nie chcąc rozmawiać przy Davidzie o takich sprawach.
Abby zrozumiała moją niemą prośbę, aby nie kontynuować owego tematu i skupiliśmy się wszyscy na komedii, a ja przyłapałam się na tym, że prawie zjadłam całą sałatkę. Pod koniec filmu poczułam wibracje telefonu w swojej kieszonce od koszuli piżamy, więc wyjęłam go, od razu sprawdzając wiadomość.
Justin: Pójdziemy się przebiec lub pograć w kosza? Czy nadal się czujesz tak jak rano?
Usiadłam w taki sposób, aby moi towarzysze nie widzieli wiadomości od chłopaka. Przez chwilę rozważałam, jak powinnam mu odpowiedzieć.
Lizzie: Dam radę, może przejdzie jak trochę się rozruszam.
Justin: Będę biegł w stronę twojego domu, więc wyjdź za jakieś 10-15 minut.
Lizzie: 🙄
Podniosłam się z kanapy, oznajmiając, że wrócę wieczorem i znowu ruszyłam do swojego pokoju, gdzie wyjęłam z szafki krótkie, sportowe spodenki oraz najzwyczajniejszą koszulkę. Związałam włosy w luźnego warkocza i wzięłam sobie butelkę wody, chociaż domyślałam się, że Justin będzie miał swoją. Wyszłam na zewnątrz, czekając na Justina, który przybiegł chwilę potem. Miał spodenki, w których zawsze ćwiczył na treningach, jednakże nie miał nic narzuconego na swoim torsie, co sprawiło, że na chwilę zastygłam w bezruchu. Minęło tyle czasu, a ja wciąż reagowałam tak samo. Idiotyzm.
Uśmiech Justina rozjaśnił mu twarz na mój widok i przetarł dłonią pot z czoła.
- Gotowa skarbie na wycisk?
- To okrutne, że chcesz męczyć mnie tak po wczorajszym - stwierdziłam, uśmiechając się do niego i złożyłam krótki pocałunek na jego wargach, zaczynając biec tuż obok niego, czując z początku te nieprzyjemne uczucie przy ruchu.
Chłopak spojrzał na mnie od boku z łobuzerskim uśmiechem.
- To, że się skończyła szkoła, nie znaczy, że możemy sobie pozwolić na utratę kondycji.
- To ty będziesz grał zawodowo w piłkę nożną, nie ja - zaśmiałam się pod nosem, uderzając szatyna w ramię, na co udał, że go to bardzo bolało. Przestałam rozmawiać z Justinem, gdy poczułam, że bardziej się męczę jak to robię, więc kontynuowałam bieg w kompletnej ciszy, słuchając naszych szybkich oddechów. Co jakiś czas zerkałam na niego z mimowolnym uśmiechem, był taki piękny, a w dodatku wspaniały, moje uczucie do niego było nieopisane, po prostu nie umiałam opisać, jaką moc ma to, co do niego tak właściwie czuję. Poprosiłam, aby zwolnił, gdy znaleźliśmy się w parku, dlatego szliśmy, robiąc sobie chwilę przerwy. Zmarszczyłam brwi, widząc dwie nastolatki na ławce w parku z jakimś psem na smyczy, które wpatrywały się urzeczone w mojego chłopaka. Wzniosłam oczy ku górze zirytowana i napiłam się łyka wody ze swojej butelki, jednak po chwili odebrał mi ją Justin. Nie byłby sobą, gdyby nie wylał jej sobie na kark i tors, głęboko oddychając. Powróciłam wzrokiem do dziewcząt, którym szczęka niemal opadła.
- Nie wiem czy robisz to specjalnie, ale jestem maksymalnie zazdrosna - mruknęłam pod nosem, wyrzucając pustą butelkę wody do pobliskiego kosza. Wytarłam dłonią pot z czoła.
- Myślisz, że nie byłem o ciebie zazdrosny, jak wychodziłaś na boisko za każdym razem w tym skąpym stroju cheerleaderki? Och, błagam. Walczyłem z sobą, aby nie dać Danowi w mordę - prychnął spoglądając na mnie rozbawiony i zmierzwił moje włosy, na co jęknęłam pod nosem.
- Dan jest w porządku.
Justin zgodził się ze mną sarkastycznym głosem, a ja nie skomentowałam tego, lecz rozpoczęłam ponownie bieg, ciągnąc chłopaka za przedramię. Biegliśmy razem w równym tempie przez kilkanaście minut w ciszy przez park, a Justin obrał drogę do pobliskiego boiska koszykówki. Zapewne był dobry w każdym sporcie, nie tylko w piłce nożnej, dlatego nie widziała mi się gra z nim, bo wiedziałam z góry, że moje szanse są równe z zerem.
- Lizz, chciałabyś gdzieś pojechać w twoje urodziny? - spytał nagle Justin, patrząc na mnie, odrobinę zawstydzony. Zmarszczyłam brwi, odwzajemniając jego spojrzenie i przestałam biec, stabilizując mój przyspieszony oddech.
- Dlaczego pytasz?
- Chciałbym dać ci jakiś prezent.
Pokręciłam głową, znowu przecierając twarz, aby pozbyć się kropelek potu.
- Już mi dałeś. Był najwspanialszy na świecie. Nigdy nie będę miała ci jak się odwdzięczyć. Nawet nie myśl o wydawaniu pieniędzy na moje urodziny, Justin. Jesteś kochany, ale nie.
- Nie musisz mi się odwdzięczać, kurwa, to że jesteś, już wynagradza wszystko. - Odgarnął włosy do tyłu, gryząc swój kolczyk w wardze, a ja westchnęłam ciężko pod nosem.
- Ty byś chciał, aby ktoś wydawał na ciebie ogromne pieniądze? Dobrze byś się czuł, przyjmując takie prezenty?
- Chciałbym, przecież nikt nie wydaje na ciebie pieniędzy z przymusu, ale z chęci. Więc dlaczego masz zamiar narzekać?
- Nie chcę nigdzie wyjeżdzać w urodziny. Chcę z wami zrobić jakąś imprezę i to wszystko. Wystarczy mi, że ze mną będziecie - odparłam w końcu, kręcąc głową.
Justin utkwił we mnie spojrzenie.
- Dobra. W takim razie pozwól zorganizować mi twoje urodziny. Zrobisz listę osób i nie wiem, jakiś motyw, jaki byś chciała, cokolwiek, a ja to załatwię. Proszę. - Przygryzł wargę, łapiąc moją dłoń, a ja spojrzałam na niego, wzdychając. Planowałam zwykłe przyjęcie w domu, dlatego nie miałam pojęcia, dlaczego Justinowi tak na tym zależy.
- Okej. Ale porozmawiamy o tym później - mruknęłam, przechodząc przez bramkę boiska, widząc kilka chłopaków siedzących na ławce na boisku. Wkrótce rozpoznałam w nich Dana, Flinta, Micheala i Jamesa z ich drużyny. Poczułam jak Justin mocniej zacisnął swoją dłoń na mojej, przez co skrzywiłam się, spoglądając na niego. Wpatrywał się w Dana z kamiennym wyrazem twarzy, a jego ciało nagle się napięło. Czas było skończyć tę bezsensowną wojnę między nimi i nieważne jak próbowałam, za każdym razem się nie udawało.
- Wracamy czy...?
- Lizzie! Bieber! Chcecie z nami zagrać? Brakuje nam osób, więc byłoby fajnie! - zawołał Dan, kiedy tylko nas dostrzegł, przez co westchnęłam i pociągnęłam Justina w ich stronę. Nieładnie byłoby na ich widok zawracać się do domu.
- No nie wiem, drużyna w której będę od razu jest skazana na klęskę - powiedziałam z rozbawionym uśmiechem, chcąc rozluźnić trochę atmosferę i stanęłam przed chłopakami, nie puszczając dłoni Justina, który przywitał się z chłopakami. Widziałam, że nie był za bardzo zadowolony z tego obrotu wydarzeń. - Możemy zagrać tylko jakieś dwadzieścia minut. Musimy załatwić jeszcze kilka spraw - dodałam, nie chcąc, aby Justinowi pogorszył się humor przez ten mecz. Dan przez cały czas spoglądał na Justina z nieodganionym wyrazem twarzy.
- Jasne. Więc Justin, James i Micheal. Ja, Lizzie i Flint. Lizzie jak i James nie grają za dobrze, więc wyrównane składy - odezwał się Dan, rozdzielając zespoły i rzucił Justinowi piłkę od kosza. Wzrok szatyna był naprawdę przerażający, jego żądza mordu na Danie niemal emanowała z jego ciała.
- Wiesz, wolałbym nie grać przeciwko swojej dziewczynie, bo mógłbym jej przypadkowo zrobić krzywdę - parsknął śmiechem, jednak z jego głosu można było wyczuć chłód. Przerzucił piłkę z ręki do ręki, po czym zaczął nią zgrabnie kozłować.
Dla mnie było obojętne, w jakiej drużynie się znajdę, dlatego stałam w miejscu, czekając na podjęcie decyzji. Wsunęłam dłonie do kieszeni spodenek.
- Więc uważaj na kogo wpadasz. Lizzie? - Spojrzał na mnie Dan, a ja westchnęłam, spoglądając na Justina, który nie odrywał ode mnie wzroku.
- Nie przedłużajmy. Justin, to tylko gra - podkreśliłam ostatnie słowa, bo zawsze brał sport zbyt poważnie, a wszystkie mecze traktował jak jakieś cholerne wyzwania. Pokręcił głową na moje słowa i tylko poszedł na środek boiska razem z Danem, aby wybić piłkę. Stanęłam w odpowiedniej pozycji; nigdy nie byłam wybitnie dobra w sporcie, ale raczej nie należałam do dziewczyn, które nie rozumieją zasad w sporcie czy nie umieją trafić do kosza. Wychowując się w dzieciństwie z bratem i jego przyjaciółmi byłam przyzwyczajona do sportu.
Justin oczywiście wybił piłkę, a Micheal od razu ją przejął. Prędko zdobyli punkty, ta dwójka grała razem naprawdę świetnie w koszykówkę. Mimo to Flint i Dan nie dawali im wygrać. Była równowaga w zdobytych koszach. Widać było, że James nie odnajdował się dobrze w koszykówce, co wykorzystałam, odbierając mu piłkę i sama kozłując, ruszyłam do kosza, wyskakując, aby trafić do kosza, jednak zaraz zostałam sfaulowana przez Jamesa, który chciał mi odebrać piłkę, a zrobił to po prostu niefortunnie. Spojrzałam na przetartą skórę na kolanie i podniosłam się.
- Uważaj, kurwa - warknął Justin do kolegi, a ja z trudem powstrzymałam się od wywrócenia oczami. James zrobił przepraszającą minę w moim kierunku i odszedł na swoją pozycję. Powróciłam wzrokiem na Jusa.
- Nic mi nie jest. Zaraz ci pokażę, jak skopię ci tyłek. - Podeszłam do niego z uśmiechem i ucałowałam go, chcąc aby się uspokoił. Uśmiechnął się krótko i obserwował mnie, kiedy stanęłam przed koszem, wykonując rzut osobisty, celując do kosza, a piłka czysto wleciała do kosza. Zaklaskałam sama dla siebie, śmiejąc się i powróciliśmy do gry. Tym razem włożyłam więcej siły do gry, nawet udało mi się kilka razy wykiwać Justina i zdobyć kosze. Mimo wszystko gra nie była dzisiaj czysta; ciągle ktoś robił kroki albo występowały faule, najczęściej był to Justin z Danem. Byłam nimi naprawdę zmęczona i to odejmowało mi chęci do grania w koszykówkę.
Kiedy nasza drużyna wyszła na prowadzenie, przybiłam piątki z chłopakami, wystawiając język Justinowi, jednak on nawet nie zmusił się na uśmiech. Jeszcze niedawno było tak cudownie, a teraz jest zły albo na mnie, albo na Dana. Albo na naszą dwójkę. Napiłam się wody z butelki Justina i chwilę odpoczęłam, bo się naprawdę zmęczyłam. Obserwowałam Justina w grze, jego skupienie i szybkość z jaką poruszał się na boisku. Jego rzuty do kosza za prawie każdym razem były celnie, a ja zastanawiałam się jak to robi. Ja trafiałam po prostu dzięki szczęściu, a nie jakiejś magicznej technice czy talencie. Nawet nie zauważyłam, że uśmiechałam się, po prostu patrząc na niego. Chłopcy przywołali mnie po kilku minutach, więc znowu weszłam na boisko, jednak nie na długo - Justin został znowu sfaulowany przez Dana. Podniósł się z boiska ze wściekłą miną, a jego zaciśnięte pięści mówiły o tym, jak bardzo próbował nie puścić wodzy swoim emocjom.
- Mam, kurwa, dość. Odpadam - wycedził przez zęby, a jego pot na jego skórze lśnił w słońcu. Splunął pod nogi Danowi, a ja stałam z piłką w ręku oniemiała, nie wiedząc co powinnam zrobić. - Idziesz ze mną? Czy zostajesz? - parsknął śmiechem, spoglądając na mnie, a ja przełknęłam ślinę, czując na sobie wzrok wszystkich chłopaków. Wypuściłam powietrze z ust, unikając spojrzenia innych i odezwałam się po chwili.
- Idę z tobą. Głupio pytasz - mruknęłam pod nosem, rzucając piłkę Michealowi i pomachałam reszcie z bladym uśmiechem, podążając za wściekłym Justinem, którego krok był jak moje dwa.
~*~
Nie mogłam zasnąć. Spojrzałam na budzik, stojący na szafce nocnej, który ukazywał godzinę 02:07. Przekręciłam się na bok, powracając wzrokiem na laptopa, na którym leciał jeden z moich ulubionych filmów, bo chciałam zająć się czymś innym niż myśleniem o Justinie. Byłam zła za jego zachowanie. Rozumiałam jego nięchęć do Dana, nie oceniałam tego, jednak nie musiał tak reagować. Sam zaczął go faulować, a potem zdenerwował się, gdy Dan odpłacił się mu tym samym. Przez całą drogę do domu nie odzywaliśmy się do siebie.
Znowu skupiłam się na filmie.
- ...Chętnie, jestem pisarzem, więc pi-
Dźwięk z laptopa został przerwany przez dzwonek mojego telefonu. Przyznam, że o mało co nie dostałam ataku serca. Wyciągnęłam urządzenie spod poduszki i widząc, że dzwoni Justin, zacisnęłam usta, wahając się czy odebrać. Po co miałby dzwonić do mnie o takiej porze?
Odebrałam połączenie, jednak się nie odezwałam. Przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu przemówił.
- Skarbie, m-mogę...mogę do ciebie przyjść?
- Jesteś pijany - powiedziałam od razu, słysząc jego głos i bełkotanie. W tle słyszałam głośną muzykę i wcale mi się to nie podobało. Wiedziałam do czego jest zdolny, gdy wypiję sporą ilość alkoholu.
- Nie, nie piłem ani trochę - wymamrotał stłumionym głosem. Przysięgam, że jego kanadyjski akcent był słyszalny za każdym razem, gdy był nietrzeźwy.
- Niezabawne. Gdzie jesteś? - westchnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej i zatrzymałam film, przymykając oczy.
- W Exchange. Właśnie wys-zedłem.
- Okej. Wejdź w kontakty.
- Po co?
- Po prostu wejdź - odparłam zmęczonym głosem i przetarłam twarz dłonią. - Już?
- Tak, proszę pani.
- Wpisz ten numer, co ci podyktuję. 1 212-247-8000 - powoli mi dyktowałam liczby, następnie robiąc to ponownie, aby upewnić się, że ma dobry numer. - Zadzwoń, to telefon na najbliższą taksówkę.
- Jesteś aniołem. Kocham cię. - Usłyszałam bełkotanie po drugiej stronie telefonu, na co tylko się uśmiechnęłam rozbawiona. Byłam po niego na części zła, ale za bardzo się martwiłam, aby móc mu to dosadnie okazać. Opadłam na łóżko ponownie.
- Zadzwoń jak wytrzeźwiejesz.
______________________________________
#project98ff
Cudoo 😍😍
OdpowiedzUsuńSuper �� kiedy dodasz kolejny rozdzial?
OdpowiedzUsuńcudowny!
OdpowiedzUsuńLubię to!
OdpowiedzUsuńkiedy next?
OdpowiedzUsuńProszę Cię dodaj następny bez tego żyć się nie da!!!
OdpowiedzUsuńKiedy następny!?
OdpowiedzUsuńHalooooooooo kiedy nowy rozdział??
OdpowiedzUsuńBędziesz jeszcze dodawać rozdziały czy nie? :'(
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO..
OdpowiedzUsuńMEGA nie mogę sie doczekac następnego
OdpowiedzUsuńProszę cie dodaj nowy rozdział odezwij sie czy jeszcze wogle będą czekam juz długo i nie moge sie doczekać
OdpowiedzUsuń